Komentarz: Nie poddawaj się, Legio Warszawa
03.06.2017 15:35
Kiedy Jacek Magiera przejmował zespół pod koniec września, Legia zajmowała miejsce w grupie spadkowej i traciła dwanaście punktów do lidera. Patrząc na grę „Wojskowych”, nie było wielkich powodów do optymizmu przed kolejnymi trudami sezonu. Wszyscy w głowach mieli jednak poprzednie rozgrywki. Nie trzeba przypominać, że na podobnym etapie rok wcześniej piłkarze warszawskiego klubu również mieli dużą stratę do prowadzącej drużyny. Przyjście Stanisława Czerczesowa dodało jednak wiatru w żagle zawodnikom, którzy w ostatecznym rozrachunku mogli cieszyć się z tytułu mistrzowskiego.
W poprzednim sezonie rywalem do walki o mistrzostwo był Piast Gliwice, dla którego był to jednorazowy wybryk. W kończących się w niedzielę rozgrywkach poziom trudności zdecydowanie wzrósł, ponieważ oprócz Legii, chrapkę na złote medale mają trzy zespoły. Jagiellonia Białystok za kadencji Michała Probierza potrafi wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. Lech Poznań, do którego już od paru lat przylgnęła łatka naszego największego rywala. Jest w końcu i Lechia Gdańsk, a więc klub, którego władze już od dawna mają aspiracje bicia się o najwyższe cele, ale do tej pory nie do końca im to wychodziło. To właśnie pokonanie lechistów jest ostatnim krokiem do wykonania przed legionistami, abyśmy w niedzielny wieczór mogli świętować kolejne mistrzostwo Polski.
Faktem jest, że w ostatnich latach powinniśmy do fety na Starówce przywyknąć. Zwycięstwo w najbliższym spotkaniu, które pozwoliłoby nam triumfować w całych rozgrywkach, będzie mogło mieć jednak dodatkowy, jeszcze lepszy smak. Nie chodzi tylko o to, że w pokonanym polu zostawimy trzy inne zespoły, które będą musiały pogodzić się z myślą, iż mistrzowska korona przemknęła im obok głowy i po raz kolejny zawędruje do Warszawy. Tytuł byłby udanym zwieńczeniem trudów, jakie czekały na piłkarzy z „eLką” na piersi w kończącym się sezonie. Opresji, z którymi stołeczni gracze wychodzili obronną ręką, w myśl przyśpiewki „Nie poddawaj się…”.
A momentami było naprawdę ciężko. Wszyscy pamiętamy internetowe memy, które ukazywały się po blamażu 0:6 z Borussią Dortmund w pierwszym meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ba, już przed tą rywalizacją spore grono osób zastanawiało się, po co ta Legia znalazła się w europejskiej elicie. W końcu byliśmy wtedy tuż nad strefą spadkową w tabeli polskiej ekstraklasy. Zatrudnienie Magiery okazało się punktem zwrotnym. Za rządów obecnego szkoleniowca legioniści potrafili walczyć jak równy z równym z obrońcami trofeum Champions League, prowadząc nawet z nimi na pięć minut przed końcem spotkania. Doświadczenie zebrane w tych rozgrywkach pozwoliło Legii odwrócić losy również w lidze. W końcu jeszcze osiem miesięcy temu patrzyliśmy na wszystkich z dołu. Teraz sytuacja się diametralnie zmieniła i to my znajdujemy się w najlepszej sytuacji tuż przed ostatnią kolejką sezonu.
Złożyło się na to wiele meczów, w których „Wojskowi” nie poddawali się i potrafili odmienić losy spotkania. Wystarczy napisać o wspomnianej na wstępie rywalizacji w Poznaniu. W 82. minucie to gospodarze wyszli na prowadzenie i kibice tej drużyny zaczęli już celebrowanie zwycięstwa. Gole Macieja Dąbrowskiego i Kaspra Hamalainena w dosłownie ostatniej akcji meczu sprawiły, że fani, którzy jeszcze przed momentem świętowali, musieli wychodzić ze stadionu ze spuszczonymi głowami. Był to spektakularny powrót legionistów zza światów, ale nie jedyny, w którym musieli oni odrabiać straty. Podobnym wyczynem zakończyły się chociażby zawody w Gdańsku, z innym kontrkandydatem do mistrzostwa. Michał Kucharczyk dał wtedy Legii trzy punkty, mimo tego, że to przeciwnik jako pierwszy w tym spotkaniu cieszył się z prowadzenia.
Takie zwycięstwa smakują najlepiej. Wygrane te pokazały charakter piłkarzy występujących w naszym klubie. Dzięki temu możemy być pewni, że stracony gol nie podłamie zawodników, tylko sprawi, że rzucą się oni jeszcze mocniej na rywala i będą potrafili rozszarpać go nawet w ostatnich minutach. Mistrzostwo, które możemy świętować już niebawem, będzie wyglądać naprawdę efektownie, jeśli przypomnimy sobie o tym wszystkim, co działo się w bieżącym sezonie. O Besniku Hasim, o koszmarnym początku z Ligą Mistrzów, o miejscu w tabeli po pierwszych kolejkach, o niezbyt miłych wpisach „ekspertów”, którzy komentowali wygląd Vadisa Odjidji-Ofoe po jego pierwszych występach w klubie, czy nawet o odejściu Nemanji Nikolicia i Aleksandra Prijovicia i braku ich godnego zastępcy. Wystarczy jedno, ostatnie zwycięstwo, abyśmy mogli wspólnie z piłkarzami zaśpiewać tę najczęściej używaną pieśń w tym sezonie. Cokolwiek się nie wydarzy, legionista nigdy się nie poddaje i walczy do samego końca.
Oczywiście, możliwy jest inny scenariusz. Ten, w którym to jednak nie Legia po raz kolejny zostaje mistrzem Polski. W takim przypadku jeszcze bardziej trzeba uzmysłowić sobie słowa opisywanej przyśpiewki. Będzie potrzeba udowodnienia, że feralne zakończenie sezonu nie odbije się nam czkawką i w przyszłych rozgrywkach znów będziemy bić się o to najwyższe trofeum, ale już z lepszym skutkiem. Czarne myśli trzeba odłożyć jednak na bok i trzymać kciuki za naszych piłkarzy w starciu z Lechią. W końcu to my mamy przewagę psychologiczną, którą należy wykorzystać. Do boju Legio!
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.