News: Łazienkowska Tszy: Bardzo ważny awans, dwa miesiące Urbana

Łazienkowska Tszy: Bardzo ważny awans, dwa miesiące Urbana

Adrian Bąk

Źródło: Legia.Net

12.08.2012 09:19

(akt. 11.12.2018 00:49)

Oczywiście wiadomością tygodnia jest awans Legii do IV rundy Ligi Europy. I choć nie przyszło to łatwo, najważniejsze - że udało się pokonać SV Ried. I nawet jeżeli teraz Legia nie przeszłaby Rosenborga Trondheim, zacznie sezon z lepszym powietrzem niż Lech Poznań, Ruch Chorzów czy Śląsk Wrocław (chociaż może jeszcze odkuć się w LE, co wątpliwe), które to drużyny dostały niezłe pucharowe lanie. Jeszcze żeby w niedzielę wywalczyć Superpuchar!

Psychologia, psychologia...

 


Czwartkowy mecz z austriackim SV Ried w III rundzie eliminacyjnej Ligi Europy i w efekcie awans dalej – był bardzo ważny, także pod względem psychologicznym, bo aż strach pomyśleć w jakiej atmosferze i z jakim niesmakiem Legia startowałaby do rozgrywek ligowych, gdyby nie udało się przejść teoretycznie słabszego rywala – SV Ried. Legia w III rundzie jako rozstawiony zespół była faworytem i wypełniła zadanie – ogrywając swojego przeciwnika. I czy zrobiła to łatwo, czy przyszło jej to z trudnością, najważniejsze jest to - że przeszła. Teraz na drodze stanął jej norweski Rosenborg Trondheim, który prezentuje pewnie zbliżaną klasę do Legii, więc nawet  przypadku odpadnięcia, aż takiej złej atmosfery nie będzie. A o tym jak psychologia jest ważna na Łazienkowskiej, pokazała końcówka poprzedniego sezonu.


Awans do kolejnej rundy Ligi Europy – i ewentualne zwycięstwo w Superpucharze Polski ze Śląskiem Wrocław w niedzielę – może także przyciągnąć na stadion kolejnych kibiców i poprawić sprzedaż karnetów. Frekwencja na starcie nowego sezonu do tej pory nie była bowiem najlepsza: 13 tysięcy widzów na meczu z Metalurgsem Lipawa i 15 tysięcy na meczu z SV Ried. W poprzednim roku, o podobnej wakacyjnej porze, na spotkanie w III rundzie z tureckim Gaziantepsporem przyszło ponad 20 tysięcy osób. Były wielkie nadzieje, którym Legia – przynajmniej w Europie – sprostała. Po katastrofie, jaką było niezdobycie tytułu w poprzednim sezonie, wielu kibiców zadecydowało, że poczeka na rozwój wydarzeń. „Jeśli będą wyniki na początku, kupię karnet”. To naturalne myślenie, bo nawet jeśli kibicowanie klubowi nie można porównywać ze zwykłą formą rozrywki za pieniądze, to jednak szczególnie w dobie kryzysu, wydawanie pieniędzy powinno nieść za sobą solidne uzasadnienie. A po takim – bądź co bądź – zawodzie jaki sprawiła Legia kibicom, także kibice mieli prawo się wkurzyć, powiedzieć „dość” i czekać na ruch Legii.  


To był awans Ljuboi

 


Wracając jednak do czwartkowego spotkania z SV Ried - trzeba powiedzieć, że był to dobry mecz w wykonaniu piłkarzy Legii. Co ciekawe, Legia zaczęła mecz (i grała tak do 58 minuty) w ustawieniu bliskim taktyce stosowanej przez… Macieja Skorżę, czyli z dwoma defensywnymi pomocnikami – Ivicą Vrdoljakiem i Danielem Łukasikiem. I widać, że przy wciąż niepewnie spisującej się obronie (i późniejszej wymuszonej zmianie Michała Żewłakowa) pozwoliło to zachować stabilizację w tyłach, czego brakowało w poprzednich meczach. Później, gdy na boisku nie było już ani Łukasika, ani Vrdoljaka, rywale zaczęli nęcić Legię w polu karnym, strzelili bramkę i o mały włos nie zdobyliby o zgrozo kolejnej.


Widać jednak, że Legia – przede wszystkim – gra coraz pewniej piłką. Coraz więcej jest celnych podań do nogi, mniej błędów technicznych, więcej biegania – to przekłada się na lepsze posiadanie piłki, no i kreowanie sytuacji podbramkowych. A tych Legia w czwartek stworzyła całkiem sporo. Miejmy nadzieję, że to jest znak, że forma rośnie. Chociaż, jak dla mnie, mimo wszystko Legia gra za mało agresywnie w środku pola, za mało pressingiem (właściwie tylko Łukasik go stosował), przez co oddaje cenne metry kwadratowe boiska w środku rywalowi. A to, w starciu z mocniejszymi ekipami – może znowu stłamsić drużynę. Może wynika to jednak z faktu, że kondycyjnie drużyna wciąż nie jest przygotowana na sto procent, że brakuje rytmu meczowego… Widać to było na przykład po Koseckim (choć akurat ten biega jak szalony), który pod koniec meczu zmęczony poprosił o zmianę.


Za awans pochwalić jednak należy przede wszystkim – Danijela Ljuboję. W meczu w Austrii Serb strzelił jakże ważną bramkę na wyjeździe. W czwartek dołożył dwie asysty i kolejnego gola. Mimo że „Ljubo”, albo „Dani”, jakie przezwisko miał na zachodzie, nie grał wielkich meczów (a właściwie można napisać, że grał bez werwy), został architektem tego awansu – i właśnie po tym można poznać graczy klasowych. A jak jednemu Serbowi wychodziło, to nie mogło nie wychodzić drugiemu – Miroslav Radović również miał się z czego cieszyć. Strzelił bramkę po podaniu Ljuboi, odwdzięczył się mu później za to efektowną asystą – i mimo drobnej kontuzji, z którą wyszedł na boisko, zrobił swoje. Oby Serbowie trafili z formą na nowy sezon,  bo są piłkarzami, którzy mogą pociągnąć ten zespół.  


Obrona znów na minus, w poszukiwaniu nowego Rogera


Legia jednak ciągle ma problemy z defensywą. Na dodatek w meczu z SV Ried boisko musiał opuścić, z powodu kontuzji mięśnia dwugłowego, Michał Żewłakow. Jego zmiennik Słoweniec Marko Suler zagrał przeciętnie – na razie nie wygląda pewnie na boisku, a to przecież podstawa, jeśli chodzi o stopera. Na największe wyróżnienie, jeśli chodzi o obrońców zasłużył w czwartek Jakub Rzeźniczak. „Rzeźnik” zastępował na pozycji lewego obrońcy Jakuba Wawrzyniaka i trzeba przyznać, że radził sobie nieźle – zarówno w obronie, jak i w ofensywie. Inna sprawa, że na „bokach” Ried miało graczy w iście plażowej formie.


Co do minusów, według mnie w meczu z SV Ried brakowało trochę pomysłu na grę. Mało jest na razie akcji kombinacyjnych Legii, mała jest siła ofensywna w środku pomocy, Legia wciąż nie ma kreatora (kreatorów) gry ofensywnej. Ljuboja potrafi wziąć na siebie ciężar gry, rozprowadzić piłkę, ale przy założeniu, że Legię nie wzmocni już żaden napastnik, zawsze więcej będzie z niego pożytku pod bramką niż przed polem karnym. Mamy szybko biegających - Jakuba Koseckiego, Michała Kucharczyka, Michała Żyrę - po bokach, ale powinni być oni bardziej wykorzystywani przez pomoc. Legia wygląda na razie na drużynę bardziej statyczną za Urbana niż za Skorży – jest mniejsza wymienność pozycji (np. pomiędzy skrzydłowymi, a obrońcami – co też może wynikać z założeń taktycznych; także w ataku). Liczę bardzo na Rafała Wolskiego albo Jorge Salinasa. Chciałbym, żeby któryś z nich zrobił w nadchodzącym sezonie pracę, jaką wykonywał kiedyś w Legii Roger Guerreiro czy Aleksandar Vuković. To była przepustka do ostatnich mistrzostw Polski dla stołecznej drużyny. Przy topornych defensywach Ekstraklasy, playmaker znający się na rzeczy, potrafiący zagrać dwie, trzy decydujące piłki na mecz – jest na wagę złota. W Legii, od kilku lat, wciąż kogoś takiego brakuje. Jeśli się znajdzie, Legia o wiele lepiej będzie wykorzystywać potencjał, jakim dysponuje w ofensywie i automatycznie będzie bardziej skuteczna w ataku pozycyjnym.

Dwa miesiące Urbana, blondyni dają radę, Legia je Srbija, Sagan blokuje…


I chociaż większość spostrzeżeń jest na razie przedwczesnych, bo też i „materiału” do analizy z prawdziwego zdarzenia było niewiele, warto trochę pochylić głowę nad dwoma miesiącami pracy Jana Urbana. Pierwszy wniosek, który przychodzi do głowy to oczywiście – problemy z obroną, o czym już było wspomniane. Nie warto co prawda na razie Legii tych goli wszystkich podliczać, bo w końcu gros straconych bramek padło w meczach sparingowych, których Urban nie brał na poważnie, ale fakt faktem, że w czterech spotkaniach Ligi Europy z – powiedzmy sobie szczerze – nie rzucającymi na kolana firmami Dusan Kuciak aż sześć razy musiał wyjmować piłkę z siatki (szkoda Dusana, bo za żadną z tych bramek właściwie nie odpowiadał). A przypomnijmy, że świetna defensywa za Macieja Skorży wyróżniała Legię.


Na razie zawodzą przede wszystkim praktycznie wszyscy. Michał Żewłakow i Artur Jędrzejczyk, którzy mieli wydatny wpływ na solidną postawę obrony w poprzednim sezonie. Obaj utracili gdzieś werwę i skuteczność z poprzedniego sezonu – częściej gubią krycie, źle się ustawiają, źle przewidują. Błędy popełnia także Inaki Astiz, choć Hiszpan w przekroju każdego spotkania prezentuje się nieźle i powinien tylko grać spokojniej i rozważniej. Wciąż wielką niewiadomą jest Marko Suler, choć już z czwartek zaprezentował się o niebo lepiej niż w spotkaniu z Borussią. Może Legia wyciśnie coś jeszcze z Dicksona Choto? Zdrowy „Dixi” w dobrej formie to byłoby teraz dla Legii zbawienie. Na teraz, biorąc pod uwagę kontuzję Żewłakowa, postawiłbym jednak na środku obrony na Vrdoljaka. Chorwat grywał już na tej pozycji i się sprawdził, jest nawet wyższy i od Astiza i od Żewłakowa, dobrze skacze do „główek”, ma niezły przegląd pola…


Urban kreuje też nowe twarze, które na razie odwdzięczają się mu dobrą grą. Gwiazdami w nowym sezonie mieli być Rafał Wolski i Michał Żyro. Ale nie wykluczone, że będą nimi dwaj piłkarze o blond włosach - Daniel Łukasik i Jakub Kosecki. Niewiadomo w jakiej formie wróci Wolski, Żyro gra na razie bez błysku, jakby nie wierzył we własne możliwości. A wspomniana wyżej dwójka na razie zadziwia, choć – co ważne – zobaczymy jak obaj wytrzymają regularne występy w meczach o stawkę. Kosecki robi wiatr z przodu, a taki zawodnik jest szalenie ważny w każdej drużynie – „Kosa” zbiera też jednak cięgi od kolegów, że jest niedokładny i za szybko podpala się w polu karnym. Po meczu z SV Ried Ljuboja i Radović podobno chcieli zrobić z niego serbski gulasz… Jeśli zaś chodzi o Łukasika, to przy wariancie z jednym defensywnym pomocnikiem, zgodnym z filozofią Urbana,  postawiłbym na niego kosztem Vrdoljaka. Na razie Łukasik jest po prostu w lepszej formie od Chorwata, a to argument decydujący. Poza tym jest pożyteczniejszy od starszego kolegi, bo ma zadatki na rozgrywającego, większy ciąg do przodu. Choć Łukasik trochę za mało widzi i zwykle podaje do partnera, którego po przechwycie piłki ma gdzieś w zasięgu wzroku. Tak też było, gdy przejął piłkę niedaleko pola karnego w meczu z Ried i mógł wybrać do kogo podać „sam na sam”. Wybrał gorzej ustawionego Koseckiego, choć Ljuboja był ustawiony lepiej, ale na Ljuboję nawet nie spojrzał, nie był go świadomy.


Legia je Srbija! – czyli Serbowie w niezłej formie na starcie sezonu, to jest bardzo dobra wiadomość dla Jana Urbana. Radović dobrze żyje z trenerem i choć na razie w meczach nie prezentuje się porywająco, nie bierze ciężaru gry, jak to robił za Skorży – ma wielką ochotę i przebłyski, które zwykle zwiastują zwyżkę formy. Ljuboja w dotychczasowych spotkaniach sparingowych i oficjalnych też nie zachwyca, można nawet powiedzieć, że gra gorzej niż przed wakacjami. Ale mimo to załatwił Legii awans do kolejnej rundy Ligi Europy – strzela gole, zalicza asysty. I jest Legii potrzebny jak cholera, bo to piłkarz klasowy. A takich w składzie, według mnie, Legia ma obecnie dwóch – jego właśnie i Kuciaka.


Gwiazdą, trochę z konieczności, ale na pewno coraz jaśniejszą staje się Marek Saganowski. Sagan strzelił już cztery gole w Lidze Europy, a w czterech meczach sparingowych, w których grał dołożył kolejne trzy. I tak patrząc na składy ligowych rywali Legii w Ekstraklasie, Saganowski – jeśli zachowa formę - jest mocnym kandydatem do tytułu króla strzelców Ekstraklasy. Widać, że „Sagan” nie przyszedł do Legii, żeby odcinać kupony, że ma tutaj jakiś cel. Transfer do Warszawy dał mu dużego kopa i chce coś jeszcze tutaj osiągnąć, jakoś się zaznaczyć. Dobra forma Saganowskiego paradoksalnie blokuje pewnie transfer kolejnego napastnika. Na Łazienkowskiej myślą tak: jeżeli Legia awansuje do fazy grupowej Ligi Europy, to kupimy jeszcze kogoś. Ale jeżeli awansu nie będzie – wystarczy Saganowski. Legia trafiła na Rosenborg, zespół na poziomie porównywalnym do Spartaka Moskwa, więc szanse na transfer napastnika się zwiększyły. Choć zapewne nikt nie miałby nic przeciwko, żeby to Saganowski wyprowadził Legię z fazy grupowej Ligi Europy…

Polecamy

Komentarze (19)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.