News: Łazienkowska Tszy: Smutno, ale spokojnie, Żyleta pod nóż

Łazienkowska Tszy: Smutno, ale spokojnie, Żyleta pod nóż

Adrian Bąk

Źródło: Legia.Net

01.09.2012 12:32

(akt. 10.12.2018 21:29)

Mógł być Rzym, Liverpool, Mediolan, Bilbao czy Marsylia. Zamiast tego najdłuższa wycieczka w sezonie szykuje się do Szczecina. Legia odpadła w czwartek z Ligi Europy po porażce 1:2 z Rosenborgiem Trondheim, choć wydawało się, że rywal był w zasięgu bardziej niż Spartak Moskwa rok wcześniej. Do awansu nie wystarczyła jednak para Dusan Kuciak i Danijel Ljuboja plus zaciskanie kciuków – zabrakło przede wszystkim doświadczenia. Smutno żegnać Europę jeszcze przed końcem lata, ale trzeba było się z tym liczyć, biorąc pod uwagę politykę finansową. Teraz kurs pozostał jeden – mistrzostwo kraju.

Transferów nie będzie

 


Co pożegnanie z Europą oznacza dla Legii? Na pewno – finansowo dużą stratę. Jak pokazywały raporty Deloitte z ostatnich lat sukcesy w europejskich pucharach nosiły za sobą kilkanaście milionów złotych przychodu. Teraz wiadomo, że Legia w tym sezonie będzie stratna, a przychód znacząco spadnie.  To oznacza z kolei, że temat nowego napastnika, o którego ciągle zabiega Jan Urban jest praktycznie zamknięty.  Klub zaryzykował. Nie kupił nikogo, nie wiedząc jak zakończy się rywalizacja z Rosenborgiem. Gdyby bowiem przed dwumeczem Legia zakontraktowała piłkarza, to po odpadnięciu z Ligi Europy, byłby teraz tylko dodatkowym balastem finansowym. Oczywiście można też spekulować, że „nowy” mógł przesądzić o awansie do Europy, ale było to przecież mniej prawdopodobne niż to, że Legia bez niego Norwegów przejdzie. Legia musiała sobie zdawać sprawę, że pójście drogą na skróty może zakończyć się porażką i tak też się stało. Nie można błysnąć w Europie mając jednego napastnika. Dlatego nastroje po wczorajszym meczu są smutne, ale spokojne. Wśród kibiców, mediów, wewnątrz samej drużyny czy – zapewne – w kręgu jej włodarzy.   


Brak sukcesu w europejskich pucharach może oznaczać nie tylko brak transferów, ale także to, że ktoś z Legii będzie musiał szybciej odejść. W końcu budżet płacowy zajmuje większość wydatków Legii. Zresztą wspomniał o tym też Jan Urban na konferencji prasowej przed meczem z Rosenborgiem. – Awans będzie sposobem, żeby zatrzymać wszystkich – powiedział. Mirosłav Radović? Michał Żyro? Rafał Wolski? Artur Jędrzejczyk?  Być może już zimą któryś z tych piłkarzy będzie musiał opuścić Legię. Brak awansu do europucharów może też oznaczać, że trudno będzie utrzymać Daniela Ljuboję, Michała Żewłakowa czy Duszana Kuciaka na następny sezon. Sytuację może częściowo rozwiązać mistrzostwo Polski, które przyniosłoby wpływy naddane, ale do tego czasu skład Legii – w najlepszym wypadku może obrosnąć kurzem.


Liga jest najważniejsza


Przy obecnym kryzysie, strategii zaciskania pasa, braku perspektyw na ściągnięcie klasowych piłkarzy, wydaje się, że o wiele ważniejszym niż podbój Europy powinno być Mistrzostwo Polski. Legia czeka przecież na mistrza, na pewno bardziej niż na sukces w Lidze Europy. Mistrzostwo jest bardziej prawdopodobne. I Legia potrzebuje tego mistrzostwa jak kania deszczu. - Jak awansują do Ligi Europy, to znowu nie będzie mistrza – stwierdził ostatnio znajomy. Teraz mistrzostwo jest koniecznością i do walki o nie można wykorzystać cały potencjał drużyny. Szczególnie, że pozostały drużyny ligowe nie dokonały latem wielkich zbrojeń i na tę chwilę podchodząc do rywalizacji z każdą, Legia startuje z pozycji co najmniej umiarkowanego faworyta. Przynajmniej w obecnym składzie, bo kto wie co zdarzy się zimą. Decydujące (znowu!) w kontekście mistrzostwa Polski może się więc okazać zimowe okienko transferowe. Bardziej pod kątem: kogo Legia sprzeda, a nie - kogo kupi. Na razie jednak Legia wystartowała dobrze. 


Saganowski-reaktywacja


Na dobrą pozycję wyjściową Legii pracuje też Marek Saganowski. „Sagan” co prawda nie dał Legii w czwartek awansu, ale i tak wyrasta na początku sezonu na jedną z jaśniejszych gwiazd w Ekstraklasie. 34-letni napastnik dostał w Legii kolejne piłkarskie życie, z którego korzysta jak najlepiej można.  Efektem tego – powołanie do reprezentacji Polski. Piłkarz, który jeszcze przed wakacjami walczył w właściwie pół profesjonalnym spadkowiczu ŁKS-ie Łódź, teraz założy koszulkę z orzełkiem na piersi. Miło będzie w niej zobaczyć „Sagana”! I na pewno wielu odniosło podobne wrażenie jak ja – że on na tę koszulkę zasłużył. Wrażenie, które coraz rzadziej pojawia się w kontekście reprezentacji Polski.


Co zrobić z racami?


Nie można nie wspomnieć o groźbie zamknięcia „Żylety” na całą rundę jesienną. Taka propozycja padła od mazowieckiej policji i wojewody Jacka Kozłowskiego – człowieka, który jak mówi się na mieście, podobno nawet na rodzinną kanapę nałożył zakaz wnoszenia piwa podczas oglądania imprez masowych. Uzasadnienie: odpalanie rac podczas meczów z Metalurgsem Lipawa, Koroną Kielce, SV Ried i Rosenborgiem Trondheim oraz wykorzystywanie opraw jako środków utrudniających identyfikację. Szalę goryczy miał właśnie przelać mecz z Rosenborgiem Trondheim, gdzie odpalono nie więcej niż dziesięć rac, za które chce się ukarać teraz 6 tysięcy ludzi. To raczej przejaw słabości  niż praworządności ze strony organów bezpieczeństwa. Widać to choćby po stanowisku policji, która szantażuje teraz Legię, że jeśli ta nie podejmie działań mających na celu wytrzebienie osób łamiących prawo, to zamknie trybunę, na czym klub straci finansowo i wizerunkowo ogromnie. Zamknięcie „Żylety” nie rozwiąże jednak problemu rac – nie będzie to przecież akcja edukacyjna, a jedynie wznieci wrogość na kibicowskim froncie.


To trudna sytuacja, szczególnie dla klubu, który nie ma tak naprawdę sensownego wyjścia. Może zorganizować bardziej skrupulatną ochronę zaglądającą kibicom w majtki, może zaostrzyć kary za race lub postawić więcej kamer na stadionie, ale nie zwalczy w ten sposób kultury kibicowania, która walczy o swoje niespisane prawa do dopingu. Jedynym rozwiązaniem wydają się być zmiany w przepisach, to znaczy pozwolenie na race podczas meczów piłki nożnej. Wówczas można by – podobnie jak to robi się teraz – przedstawiać klubowi plan dopingu z uwzględnieniem oprawy i rac, sugerowaną ich liczbą, czasem w którym zostaną wykorzystane (na przykład przed meczem). Wtedy karane byłyby tylko te osoby, które racami rzeczywiście wyrządziły jakąś szkodę, na przykład wrzucając je na boisko, co byłoby praktyką o wiele rzadszą, tańszą dla organów bezpieczeństwa i uzasadnioną o wiele bardziej niż teraz. No i wówczas – przede wszystkim – nie byłoby tylu  wzajemnych pretensji i oskarżeń o głupotę.   

Polecamy

Komentarze (42)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.