News: Rzut Beretem: Kac po Ursusie

Rzut Beretem: Dlaczego Legia sięga do akademii Lecha?

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

25.06.2014 10:00

(akt. 04.01.2019 13:16)

Jedni śmieją się z drugich, mimo że sami czują lekki dyskomfort. Ci z Warszawy szydzą z poznaniaków zostającym w uszach hasłem: "Walczyć, trenować, prezes Bogusław przyjeżdża kupować" oraz prztyczkami o klubie satelickim z Poznania, co niemal natychmiast spotyka się z emocjonalną reakcją drugiej strony. A wtedy pytaniom, dlaczego ta niby najlepsza w kraju akademia raz po raz wzmacnia się posiłkami z tej słabszej, nie ma końca. Tyle tylko, że im głośniej fani Legii i Lecha wzajemnie się licytują, tym bardziej głośny krzyk uwypukla ich własne zacietrzewienie. To, że sami kompletnie nie wiedzą, co tak naprawdę jest grane.

Jasne, można się zżymać i zaprzeczać, ale to całkowicie bez sensu. Bo gdyby tak na moment opuścić tarczę i zastanowić się: z jakiego powodu tak się dzieje, czemu chłopaki z Poznania coraz częściej, a przede wszystkim chętniej, lądują w stolicy? Sorry, nie uwierzę, że jest choć jeden rozsądny kibic, który szukając wyczerpującej odpowiedzi, ani razu nie zawahał`się. Nie spojrzał za siebie. Nie przeszła go myśl, że - kurczę - tamci w tym konkretnym  aspekcie są lepsi, po prostu są atrakcyjniejsi?


Ja nie przestaję się zastanawiać. Porównywać. Analizować. Rozmawiać z mądrzejszymi od siebie.


Tu, serio, wcale nie chodzi o kibicowski szowinizm. Jako zadeklarowany kibic mistrzów Polski jestem zaciekłym zwolennikiem teorii, że silna akademia Legii potrzebuje jak najsilniejszej akademii Lecha, i odwrotnie. Rywalizacja napędza, zmusza do samodoskonalenia się, szukania nowych metod szkoleniowych, cyklicznej konfrontacji sił oraz porównywania efektu końcowego. W takiej sytuacji logicznym wydawałoby się założeniem, że w myśl zasady "wszystkie ręce na pokład", wychowankowie dwóch czołowych szkółek będą uparcie trzymać się macierzystych akademii. Potrzeba utożsamiania się ze swoimi, przekonywanie o wyższości miejsca, w którym się trenuje nad dorobkiem rywala - wiadomo.


Tymczasem Legia - rozchwiana między sukcesem rocznika Wolskiego, Żyry czy Furmana, wychowanym na jednym boisku, a mniejszą niż się spodziewano efektywność szkolenia kolejnych roczników - potrzebuje błyskawicznej reakcji. Tu i teraz, najlepiej kosztem głównego oponenta. Jeżeli zapytacie, co w piłce młodzieżowej liczy się najbardziej, momentalnie usłyszycie, że jakość treningu, połączona ze spokojnym, niczym nieskrępowanym rozwojem kandydata na piłkarza. Broń Boże nie wynik i nie to, kto i jak kopie w wieku 14 czy 16 lat.


Ale pragnąc być najlepszym, najpierw trzeba posiąść kluczową umiejętność: potrafić przekonująco sprawiać pozory, że się nim rzeczywiście jest. Dumnie prężyć muskuły. Czyli trzeba dbać o PR i eksponować zalety. Czyli trzeba możliwie najczęściej wygrywać, a rywalizacja z największym rywalem to rzecz święta. Kiedy pójdziemy tym tropem o krok dalej, wyjdzie na to, że jednak nade wszystko liczy się wynik. I sztuka autokreacji, tak - a może zwłaszcza ona...


Gdy furorę w Ekstraklasie zaczął robić Dawid Kownacki, gdy media zaczęły rozpisywać się o największym talencie dziesięciolecia, wywodzącym się - co istotne - z akademii Lecha, przy Łazienkowskiej - założę się - pękali z zazdrości. Kwestią czasu była riposta, wyrażona pomysłem: skontrujmy więc jego rówieśnikami. Pach - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Mateusz Wieteska i Adam Ryczkowski znaleźli się - praktycznie z pominięciem drugiego zespołu - na treningach pod okiem trenera Berga. Tak to działa, aczkolwiek nie sądzę, aby ktoś w Legii oficjalnie chciał tę moją obserwację potwierdzić.


Lecz skoro akurat te roczniki, które powoli pukają do seniorskiej piłki ('96, '97, '98), chyba lepiej udały się Kolejorzowi, legioniści postanowili przykryć je zamaszystymi ruchami transferowymi. Trzeba to zauważyć. Ciężko było przekabacić tego pierwszego, rozpoczynającego serię, ponieważ przykład Bereszyńskiego niby wydawał się zachęcający, przy czym jednak ciągle był zbyt odległy. Kilka lat różnicy, nie ten etap grania w piłkę, no - po prostu to jeszcze nie to. I wtedy właśnie udało się sprowadzić na Łazienkowską Miłosza Kozaka, który w Poznaniu czuł się stłamszony, poszkodowany i niedoceniany. Jako że w Warszawie przygotowali dla niego sensowną ścieżkę rozwoju, najzwyczajniej w świecie nie miał nawet nad czym się zastanawiać. Walizka i jazda, byle się nie rozmyślili.


Wprawdzie Kozakowi w chwili przenosin i tuż po, solidnie dostało się za tę decyzję, ale - choć trudno tutaj o jakąś wymierną skalę - jakby mniej niż wcześniej Bereszyńskiemu. Mniej było gróźb, nie musiał zmieniać telefonu. Jednocześnie reprezentant Polski do lat 17 - chcąc nie chcąc - znacznie ułatwił zadanie następnemu "niewiernemu". W poniedziałek bowiem kontrakt z Legią podpisał 16-letni Krystian Bielik, a na razie cisza. Nie słyszałem, by ktoś w Wielkopolsce rzucał młodemu kłody pod nogi, młodemu, który przecież kilka dni temu w prywatnej rozmowie z trenerem obiecał, że jednak pozostanie w Poznaniu. Odszedł, wiedzieli, że był rozchwiany, ponarzekali, że wybrał odrobinę większe pieniądze i plan na siebie - to wszystko. Łatwo zauważyć różnicę, nie? Sposób myślenia zdecydowanie uległ zmianie.


I mamy efekt kuli śniegowej. Legia podpisuje Bielika, wkrótce w jego ślady pójdą następni - dwóch Kacprów - Wojdak oraz Szymankiewicz, obserwowani przez wysłanników mistrzów Polski od ponad roku. Mało? Doszło do zjawiska, w które jeszcze rok temu nigdy, za żadne skarby, bym nie uwierzył. Że do Legii zadzwoni ojciec zawodnika Lecha i powie wprost: chcę wam oddać syna. Tutaj co prawda grzecznie mu dziękują, mimo że chłopak ledwie parę tygodni temu pogrążył ich zespół, ale zyskujemy w ten sposób czytelny sygnał: przejście z Poznania do Warszawy w głowie nastolatka nie jest już czymś, co rok wcześniej otoczenie nazwałoby zdradą, by zaraz potem osądzić go od czci i wiary. To tak, jakby zmienić fryzjera.


Dlaczego transfer Bielika był z perspektywy Legii priorytetowy? Ponieważ pierwszy raz wyciągnęła gościa, którego Lech bardzo chciał zatrzymać i z którym wiązał duże plany. Nie był tam ani niedoceniany, przeciwnie - miał opinię jednego z najzdolniejszych. Kolejorz, zgodnie z przepisami PZPN, otrzymał ekwiwalent i w zasadzie tyle miał do gadania. Pozamiatane.


Legia stała się miejscem, do którego młody wychowanek poznańskiej akademii naprawdę może trafić. I taki, co w Lechu dostał kosza, i taki, co Lech chciał go mieć - a to dla Leśnodorskiego i spółki ogromna wartość, wręcz moment przełomowy, z kolei dla zaskoczonych osób decyzyjnych w Poznaniu, przeciwnie - niepowetowana strata, zjawisko bardzo niebezpieczne. Tyle że została w Kolejorzu grupa zawodników - o nich nie można zapominać - tak zwanych zadeklarowanych, pod przewodnictwem Kownackiego oraz Bednarka, bez mydlenia oczu upierająca się, że ich transfer na Łazienkowską w ogóle nie wchodzi w rachubę. Nie, bo nie. Cel Lecha? Maksymalnie powiększyć liczebność tej grupy, koniecznie możliwie najszybciej.


Jedno w tym całym zamieszaniu warto odnotować: każdy kij ma dwa końce. Skoro Legia nastawia się na wyłapywanie chłopaków prawie gotowych (no, "prawie" to pojęcie względne), nagle staje się mniej atrakcyjna, patrząc z punktu widzenia młodszych. Bo w jakim celu ci mieliby tam iść, jeżeli później i tak ich miejsce zajmie pieczołowicie wyselekcjonowany nabór licealny? Może jednak warto spróbować w innym miejscu? Tak, jestem przekonany, że podobne pytania będą się powtarzać, a jakość szkolenia w akademii będzie podważana. Trudno przecież sprowadzonego w wieku licealnym piłkarza ochrzcić mianem wychowanka, nawet jeśli w świetle przepisów - na przykład przy zgłoszeniach do europejskich pucharów - byłby za takiego uznany. To się medialnie nie sprzeda, to może być chwyt klubowych marketingowców, ale ludzie nie dadzą się nabrać.


Wychowanek akademii Lecha, grający w Legii, w chwili transferu nie przemieni się w wychowanka Legii. Jego dalszy rozwój będzie konsekwencją sukcesu akademii Lecha, z którego jednak profity czerpać będzie Legia. Poznańskie szkolenie kontra warszawski pragmatyzm. Tam systematyczny rozwój, tutaj parę złotych więcej, doszlifowanie talentu i w wielki świat.


A co z atrakcyjnością Lecha i szkoleniem najmłodszych w Legii? Z jakiej przyczyny Kolejorz nie umie (nie chce) przekonać do niej coraz liczniejszej częsci wychowanków i czy oby na pewno wyłącznie ze względu na nakłady finansowe? Dlaczego legioniści muszą sięgać do Poznania, by wyciągnąć stamtąd lepszych niż sami sobie wychowali?


Autor jest dziennikarzem serwisu weszlo.com

Polecamy

Komentarze (21)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.