Domyślne zdjęcie Legia.Net

Dwumecz z IFK Goeteborg - wspomina Jacek Bednarz

Marcin Gołębiewski

Źródło: Legia.Net

17.12.2004 23:59

(akt. 29.12.2018 10:31)

Przedstawiliśmy wam wcześniej krótką historię drogi pierwszej polskiej drużyny do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Jak wiecie ten wielki sukces należy do Legii Warszawa, która awans do tych elitarnych rozgrywek wywalczyła po bardzo dramatycznym dwumeczu z mistrzem Szwecji - IFK Goeteborg. O przebiegu tych dwóch spotkań opowiada Jacek Bednarz kiedyś podstawowy zawodnik Legii, który w tym dwumeczu odegrał bardzo dużą rolę a obecnie dyrektor sportowy klubu z Łazienkowskiej.

Większość kibiców mówiąc o awansie do Ligi Mistrzów w sezonie 1995/96 myśli zazwyczaj o meczu wyjazdowym z IFK Goeteborg. To wynik tego spotkania dał nam awans to po tym meczu Legia jako pierwszy polski klub dostała się do fazy grupowej najbardziej elitarnych europejskich rozgrywek. 


W kontekście dwumeczu i awansu ważniejszy był jednak pierwszy mecz w Warszawie. 

- Było to niezwykle istotne spotkanie ze względu na morale zespołu. Rok wcześniej Legia zaliczyła bardzo nieudaną próbę awansu do Ligi Mistrzów. Mistrza Polski wyeliminował Hajduk Split po wygranej w Warszawie 1:0 i pogromie na swoim stadionie 4:0. 

Przed pierwszym spotkaniem drużyna trenowana przez Pawła Janasa wyjechała na zgrupowanie, które miało na celu jak najlepiej zmotywować legionistów. 

- Nie pamiętam, żeby wcześniej lub później zespół, w którym występowałem był tak maksymalnie skoncentrowany na celu, jaki przed nim stoi. Pamiętam, że myślałem zarówno przed samym spotkaniem jak i podczas niego, tylko o tym, jakie mam zadanie na boisku i byłem maksymalnie skoncentrowany na tym, aby je wykonać w 100%. Co prawda wygraliśmy tylko, 1:0 ale w rewanżu wiedzieliśmy, czego się spodziewać i jak się przygotować – wspomina pomocnik Legii Jacek Bednarz. 


Bezpośrednio po losowaniu zarówno fachowcy jak i prasa podkreślali, że Legia mogła trafić o wiele lepiej a przeciwnik wydaje się być jeszcze mocniejszy niż Hajduk Split, który nie miał rok wcześniej problemów z wyeliminowaniem legionistów. 

- Wszyscy podkreślali, że najważniejszy w kontekście awansu będzie pierwszy mecz w Warszawie. Jeżeli Legia chciała grać w Lidze Mistrzów ten mecz trzeba było wygrać. Wygrana u nas i remis na wyjeździe to był najbardziej optymistyczny wariant. 

W dwa zwycięstwa nad renomowanym przeciwnikiem nie wierzył nawet prezes Legii Janusz Romanowski, który obiecał zawodnikom bardzo wysoką premię za awans do fazy grupowej a po rozmowie z radą drużyny obiecał dorzucić "coś ekstra" za dwa zwycięstwa w dwumeczu. Takie dodatkowe premie nie były wcześniej praktykowane. 

Pierwszy mecz nie był wielkim widowiskiem. Obie drużyny grały z żelazną konsekwencją nie pozwalając rywalowi na rozgrywanie akcji. Szwedzi przeważali jednak w środku pola za sprawą mocnych fizycznie pomocników. Grający naprzeciwko nim filar drużyny Leszek Pisz, którego nie można zaliczyć do silnie zbudowanych piłkarzy (167cm /63kg), często nie miał szans w walce o piłkę. 

Kluczowa dla losów tego spotkania okazała się 47 minuta meczu. Wchodzący w pole karne Kucharski został brutalnie sfaulowany a sędzia nie miał najmniejszych kłopotów z podjęciem decyzji i podyktował rzut karny, który na bramkę zamienił Podbrożny. 

Ważnym momentem tego spotkania była też kontuzja pierwszego bramkarza IFK Ravelliego, którego na bramce zmienił Last. Ravelli nie zagrał także w meczu rewanżowym. 



1:0 dla Legii stawiało mistrza Polski w znakomitej sytuacji. Teraz wystarczyło nie stracić bramki w Goeteborgu i awans zapewniony. Wszystkie założenia przyjęte przed meczem w Warszawie sprawdziły się. 

IFK zostało wspaniale rozszyfrowane i niczym legionistów nie zaskoczyło. Jedyną bolączką trenera był środek pola gdzie przeważali Szwedzi. 


W wyjściowym składzie na mecz rewanżowy zabrakło miejsca dla kapitana zespołu Leszka Pisza. 

- Dla wielu była to niespodzianka. Dla drużyny też. Na ostatnim treningu przed meczem piłkarze już się orientują, jaki będzie skład. Mogliśmy się wtedy domyślić, że Leszek nie zagra po ustawieniu zespołu w czasie treningu, ale przecież Pisz miał taką pozycję w drużynie, że nie było to realne – wspomina Jacek Bednarz. 

- Trzeba mieć ogromny charakter, żeby zdecydować się na taki ruch. To był kapitan zespołu, rozgrywający - centralna postać drużyny. Trener nie tłumaczył dlaczego tak postąpił. Ufaliśmy mu i mieliśmy do niego wiele szacunku. 

- Paweł Janas jest trenerem, który wie, czego chce i jak podejmuje decyzję drużyna musi ją zaakceptować. U niego było partnerstwo, ale nie było demokracji. Partnerstwo polegało na tym, że było można bardzo poważnie porozmawiać na różne tematy, ale demokracji nie było. W sporcie zespołowym nie ma mowy o demokracji. Muszą być rządy silnej ręki.
 


Przed drugim meczem legioniści przyjęli inny wariant gry niż w pierwszym spotkaniu. Pierwsze założenia trenera mówiły o przyjęciu walki w drugiej linii. Dlatego też Janas zdecydował się posadzić na ławce "małego" Pisza a wystawił ludzi, którzy są silni fizycznie i potrafią walczyć o piłkę w powietrzu. 

- Świadomość tego, że wygraliśmy w pierwszym meczu 1:0 i jeżeli nie stracimy bramki to awansujemy była w nas cały czas. W zespole z IFK grało kilku zawodników przewyższających nas warunkami fizycznymi i tego obawiał się trener Janas. Szwedzki zespół słynął z mocnej drugiej linii i to było jego najgroźniejszą bronią. 

Legia grała ustawieniem 3-5-2, IFK 4-4-2. Po pierwsze trzeba było uważać na boczne rejony boiska i odciąć Szwedów od akcji oskrzydlających i to się Legii udało. 

W środku pola Legia miała jednego zawodnika więcej. Bednarz i Lewandowski mieli za zadanie zabezpieczać skrzydła i nie pozwalać na przeprowadzanie akcji bokami. W miarę możliwości mieli iść za akcją do przodu. 


Mimo dobrego początku i stworzeniu kilku ciekawych sytuacji to legioniści stracili pierwsi bramkę. Strzelcem gola po pięknym uderzeniu z dystansu był Blomqvist. Maciej Szczęsny nie miał szans na obronę po precyzyjnym strzale zawodnika IFK. 

- Blomqvistowi wyszedł strzał życia. Wiem, że tak się często mówi jak ktoś zdobywa bramkę z dużej odległości, ale tego typu uderzenie w tak ważnym, meczu zdarza się niezwykle rzadko. 


Po utracie gola gra była bardzo chaotyczna. Legia za wszelka cenę chciała odrobi straty i jakby zapomniała o założeniach taktycznych. Główna myśl - jeżeli nie stracimy gola awansujemy - przestała obowiązywać. 

Zawdonikom IFK na szczęście dla Legii też zabrakło zimnej krwi. Po zdobyciu gola i zasianiu niepokoju w szeregach Legii rzucili się do przodu, aby zdobyć kolejne bramki. Chcieli wykorzystać chwilowe zwątpienie przeciwnika, ale na szczęście zrobili to bardzo nieudolnie. 

Ruszyli do przodu z całym impetem. Mecz, który od początku był bardzo ostry zaczął przypominać football amerykański. Po trzech minutach od zdobycia gola z boiska za brutalny faul wyleciał Olsson i IFK grało w „10”. 

- Koniecznie trzeba podkreślić pracę sędziego w tym meczu. Arbiter stanął na wysokości zadania. Mecz był wyjątkowo ostry. David Elleray z Anglii miał, więc co robić. Od początku spotkania nie pozwalał na bardzo ostrą grę i w konsekwencji pokazał 9 żółtych kartek i dwie czerwone, nie uznał także nieprawidłowo zdobytej bramki przez IFK. 

- Już na początku meczu za mój pierwszy faul dostałem żółtą kartkę. Wtedy się przestraszyłem, że sędzia nie pozwoli mi dograć do końca. Przez długie minuty bałem się walczyć ostro o piłkę, aby nie wylecieć z boiska. Sędzia jednak chciał od początku uspokoić grę i kartki pokazywał naprawdę, kiedy należało


Sytuacja na boisku - strata gola, gra 11 przeciwko 10 - spowodowała, że cała misterna taktyka przyjęta przed meczem załamała się a zawodnicy Legii jakby nie wiedzieli jak teraz grać. 

Przegrywali, ale grali z przewagą jednego zawodnika. Przeważali na boisku, ale nie potrafili z tego skorzystać jak należy. 


Potrzebny był mocny wstrząs i trener Janas o tym wiedział. W 39 minucie widząc, co się dzieje wpuścił na boisko Leszka Pisza. Wejście Pisza to był strzał w „10”. Gra Legii od razu zaczęła wyglądać coraz lepiej a przed legionistami była cała druga połowa na wyrównanie stanu gry. 

- W przerwie meczu trener nas uspokajał. Żebyśmy się nie dali zwariować i nie poszli za bardzo do przodu. Uczulał nas, żebyśmy nie myśleli tylko o tym, że musimy zdobyć gola. IFK się tego spodziewało a więc musieliśmy zagrać spokojniej. 

- Założenia były takie, że atakujemy, ale nie całym zespołem i nie pozwalamy przeciwnikowi na zdobycie drugiej bramki. Sami byliśmy pewni, że w końcu gola strzelimy i z takim nastawieniem wyszliśmy na drugą połowę.
 

Trener nakazał grać jak najwięcej skrzydłami i tak też grała Legia w II połowie. 

Niestety świetnie dysponowany tego dnia Last uchronił IFK od straty gola. Wspaniałe okazje mieli zarówno Bednarz jak i Pisz (tradycyjnie z rzutu wolnego), ale bramkarz za każdym razem był tam gdzie powinien i wynik 1:0 dla IFK utrzymywał się bardzo długo. 

Słuszna taktyka trenera oraz konsekwencja w grze spowodowały, że przewaga Legii wzrastała z minuty na minutę i w końcu Legia gola strzeliła. 

Po akcji skrzydłem i dośrodkowaniu do najniższy zawodnik na boisku Leszek Pisz zdobywa gola na 1:1. Była 74 minuta spotkania. Teraz IFK do awansu potrzebowało jeszcze dwóch bramek. Szwedzi w tym momencie stracili nadzieje na awans. Było to widać po ich dalszej grze. 

- W drużynie IFK załamał się całkowicie duch walki. W momencie straty gola po twarzach zawodników IFK było widać, że dla nich to już koniec. Kiedy jest wynik zawodnicy pokrzykują na siebie ustawiają się dają sobie jakieś znaki a jeżeli duch się załamie zespół przypomina archipelag wysp. Niby są razem, ale komunikacja zanika. Końcówka meczu tak właśnie wyglądała niby grali, każdy wiedział, co ma robić, ale coraz łatwiej było nam przejść pod ich bramkę nasza przewaga wzrosła. Zawodników IFK denerwowała już każda decyzja sędziego wiedzieli, że to koniec ich marzeń o Lidze Mistrzów. 

Nerwowość udzieliła się także trenerowi IFK, którzy został odesłany przez sędziego do szatni. Szwedzi straciło dodatkowo w 90 minucie spotkanie drugiego zawodnika ukaranego czerwoną kartką - Erlingmarka. 

90 minuta gry, Legia gra w 11 przeciwko 9, IFK do awansu potrzebuje 2 bramek i nic złego Legi nie może się już stać. Kibice już zaczęli świętować i wtedy gwóźdź do trumny IFK przybił Jacek Bednarz zdobywając bramkę na 2:1. 

- Marzyła mi się bramka w tym meczu i to bardzo. Wiedziałem, że zagrałem bardzo dobrze w pierwszym spotkaniu i zależało mi, aby dobrą grę w drugim przypieczętować zdobytym golem. Gola mogłem zdobyć już w pierwszej połowie. Miałem ku temu wspaniałą okazję, ale wtedy wspaniałym refleksem popisał się bramkarz IFK. Na szczęście udało mi się zdobyć gola w 90 minucie. Oczywiście ta bramka nie miała już takiego znaczenia jak ta zdobyta przez Pisza, bo ona dawała nam awans a moja przypieczętowała co najwyżej przewagę w tym dwumeczu. 

- Bardzo istotnym elementem tej akcji była postawa Podbrożneg, który nie pozwolił opuścić piłce boiska dobiegł do niej, ściągnął na siebie obrońcę i podał do mnie. Miałem tak dużo miejsca na ustawienie się i przygotowanie do strzału, że musiałem to wykorzystać. Uderzyłem z podbicia i zdobyłem bramkę. 

- Ta bramka nie musiała padać i tak mieliśmy już awans. Po tej bramce sędzia od razu zakończył mecz. Jednak dzięki niej drużyna miała zapewnioną większą premię. Przed tym dwumeczem prezes Romanowski obiecał, że jeżeli Legia dwukrotnie wygra premia będzie większa niż za sam awans. Prawda jest taka, że prezes liczył na awans, ale nie wierzył w aż dwie wygrane.
 


Za tydzień opowiemy jak wyglądała radość piłkarzy po awansie oraz o nastrojach w drużynie po losowaniu fazy grupowej Ligi Mistrzów. 

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.