Domyślne zdjęcie Legia.Net

Tak było kiedyś: Boje z madryckim Atletico

Redakcja

Źródło: Legia.Net

11.07.2011 16:04

(akt. 14.12.2018 02:31)

<p>"Ferrari", "Kici", "Piłat", legendarny już "Kaka" oraz wielu innych... Długo można wymieniać pseudonimy prawdziwych piłkarskich idoli Warszawy lat 70-tych, czy 80-tych. To dla nich na Łazienkowską ciągnęły tłumy, to oni budowali sławę Legii, a emocje związane z wielkimi meczami z ich udziałem elektryzowały jak magnes stołeczną młodzież i dorosłych. Warto wspomnieć realia archaicznego już nieco sposobu kibicowania w czasach, gdy rzesze warszawiaków przeżywały mecze CWKS-u na długo przed i po dniu ich rozegrania. Polecamy trzeci odcinek cyklu wspomnień kibica Legii z przeszło 40-letnim stażem, "Mayera". Tym razem, opowieść o otoczce kolejnego dwumeczu Legii w rozgrywkach Pucharu Europy na początku lat '70 - z Atletico Madryt. Zapraszamy!</p>

Była wiosna 1971 roku. Zbliżały się mecze z Atletico Madryt w ćwierćfinale Pucharu Europy (zwanym wówczas również Pucharem Mistrzów Klubowych). Tymi meczami kibice Legii żyli już właściwie od samego losowania par, które odbyło się jeszcze w listopadzie (lub na początku grudnia) poprzedniego roku. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest to zdecydowanie silniejszy przeciwnik niż Galatasaray Stambuł, z którym legionistom przyszło się potykać rok wcześniej na tym samym szczeblu rozgrywek. W tamtym czasie piłkę hiszpańską i turecką dzieliła przepaść, zarówno na poziomie klubowym, jak i reprezentacji. Nikt jednak nie zakładał z góry porażki Legii, większość kibiców podchodziła do konfrontacji z mistrzem Hiszpanii z optymizmem. Nawet w ukazującej się już od roku "Naszej Legii" można było znaleźć dość humorystyczny i "ciekawie" napisany tekst "adresowany" chyba do kibiców Atletico.Jego fragment pamiętam do dziś:"…legionistos igrajut wery charaszo, dostanietos fajw do nulos". Były również różne informacje o drużynie aktualnego mistrza Hiszpanii, piłkarzach i historii klubu. Prasa codzienna (a głównie warszawska popołudniówka "Express Wieczorny") podgrzewała atmosferę już przed pierwszym spotkaniem w Madrycie na początku marca. Sugerowano nawet, że mecz odbędzie się na stadionie Realu w związku z bardzo dużym zainteresowaniem hiszpańskich kibiców meczem z Legią.

Mecz odbył się jednak tam gdzie miał się odbyć, czyli na stadionie Atletico. Nie zawaham się stwierdzić, że chyba wszyscy kibice w Polsce zasiedli w środowy wieczór przed telewizorami, licząc na dobry występ legionistów i korzystny wynik. Przecież mistrz Polski grał w dalekim Madrycie z mistrzem Hiszpanii (rządzonej wówczas jeszcze przez gen. Franco, czyli prawie w innym świecie) o awans do półfinału Pucharu Europy.

Sam mecz był dobrym widowiskiem, ale zakończonym niestety minimalną porażką Legii 0:1. Był jednak jeszcze mecz rewanżowy w Warszawie. Wiadomo było, że trzeba powtórzyć wynik z rywalizacji ze Standardem Liege w poprzedniej rundzie. W Belgii legioniści również przegrali 0:1, ale zwycięstwo na Łazienkowskiej 2:0 dało awans do ćwierćfinału.

Jako młody chłopak, właściwie jeszcze dzieciak, nie wybierałem się na mecz. Nie miałem z kim pójść, zresztą rodzice zawsze wychodzili z założenia że można ten sam mecz obejrzeć w telewizji zamiast marznąć na stadionie o tej porze roku.Poza tym, nie było szans na kupienie biletu. Rozeszły się momentalnie w przedsprzedaży.

Na meczu jednak byłem i to na miejscach dla VIP-ów (tak to się dzisiaj określa) na krytej trybunie. Wszystko dzięki mojemu dalekiemu "wujkowi" - działaczowi w jednym z III-ligowych wówczas klubów, który dzień wcześniej przyszedł do nas w tzw. gości.Przy okazji pochwalił się że ma dwa bilety z czego jeden "wolny".  Momentalnie wykrzyknąłem: "to ja pójdę!". I tak właśnie spełniło się moje marzenie z tamtych dni.

Nazajutrz, dumny i szczęśliwy siedziałem na jednym z najlepszych miejsc na krytej trybunie i do tego na takim meczu. Było zimno i wilgotno, a siedzący obok kibice lub raczej... obserwatorzy (to chyba trafniejsze określenie) zgodnie twierdzili, że pogoda jest atutem Legii, bo Hiszpanie nie są przyzwyczajeni do gry w takich warunkach.

Wreszcie rozpoczął się mecz. Już około 10. minuty jeden z hiszpańskich piłkarzy doznał kontuzji i konieczna była zmiana. Na boisko wszedł Salcedo oznaczony numerem 13i to on w 13. minucie zdobył bramkę dla Altetico. Było już jasne, że dogrywki nie będzie, a Legia musi trzy razy trafić do hiszpańskiej bramki aby awansować.Pomimo ciężkich warunków mecz mógł się podobać, legionistów nie załamała szybko stracona bramka. Jeszcze przed przerwą stan meczu wyrównał niezawodny Jan Pieszko.Po kilku minutach drugiej połowy Legia prowadziła już 2:1 po potężnym uderzeniu Władysława Stachurskiego z rzutu wolnego. Pamiętam hiszpańskiego bramkarza (nazywał się chyba Rodri), jak bezradnie rozkładał ręce i wręcz teatralnie gestykulując wyrzucał z siebie wszystkie pretensje do własnych obrońców, tworzących jeszcze przed chwilą tak zwany mur. W ogólnym tumulcie i radości kibiców nie dało się dosłyszeć jego słów. Może i dobrze, bo jak sądzę część z nich z pewnością nie pochodziła z dzieł Cervantesa, czy innych klasyków literatury hiszpańskiej. Czasu pozostawało dosyć na strzelenie trzeciej bramki. Cały stadion skandował "jeszcze jeden, jeszcze jeden”" i ten "jeszcze jeden" był niezbędny do awansu. Legia atakowała dalej, Hiszpanie dwa czy trzy razy również poważnie zagrozili bramce legionistów.Niestety, trzeciej bramki dla Legii nie było i do półfinału awansowało Atletico Madryt, dzięki bramce zdobytej na wyjeździe. Wśród kibiców opuszczających stadion przy Łazienkowskiej panowało uczucia mieszane. Jedni byli zawiedzeni, bo Legia odpadła, a awans był tak blisko. Inni – uważający się po fakcie za fachowców - cieszyli się ze zwycięstwa, uważając jednak, że Atletico to zespół zbyt mocny dla Legii i rezultat dwumeczu jest i tak świetny, gdyż mogło być gorzej.

Wszystkich pogodziły chyba poranne tytuły prasowe z następnego dnia: "Legia została wyeliminowana, ale nie przegrała". Większość tytułów była właśnie w takim tonie.

Wspominając dziś ten mecz z perspektywy lat, już jako dojrzały mężczyzna, zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś będę miał okazję obejrzeć na nowym stadionie przy Łazienkowskiej (czy choćby nawet w telewizji) mecz o równie wysoką stawkę. Mecz, w którym mistrz Polski - Legia - spotka się z mistrzem Hiszpanii, Włoch czy Anglii o awans "tylko" do ćwierćfinału Ligi Mistrzów (wtedy o półfinał było dużo łatwiej niż dziś). Nawet jeżeli poranny komentarz prasowy po meczu miałby być taki sam jak 40 lat temu "Legia została wyeliminowana, ale nie przegrała”, to też warto byłoby przeżyć podobne emocje raz jeszcze. Dwumecz w półfinale Pucharze Zdobywców Pucharów (pod wodzą zresztą wspomnianego wcześniej Władysława Stachurskiego, ale już jako trenera) z Manchesterem United w 1991 roku, to było jednak nie to.    

Polecamy

Komentarze (1)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.