News: Eryk Więdłocha: Jestem legionistą i będę nim do końca swoich dni

Eryk Więdłocha: Jestem legionistą i będę nim do końca swoich dni

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

26.03.2017 19:09

(akt. 07.12.2018 10:44)

- Legia nie jest lubiana, ale trudno, bym po dwunastu latach w klubie i chodzeniu na Żyletę powiedział, że nie czuję się przywiązany do klubu. Nie mówię czegoś, by przypodobać się ludziom. Jestem legionistą i będę nim do końca swoich dni. Jeśli odejdę do innego klubu, to będę miał Legię w sercu, ale będę pracował na treningach, by osiągać sukcesy z nowym zespołem. Kiedy będzie mi dane przyjechać na Łazienkowską w barwach innej drużyny, to zrobię wszystko, by mój klub wygrał. To normalne i profesjonalne podejście - mówi w rozmowie z Legia.Net Eryk Więdłocha, zawodnik rezerw Legii Warszawa i rodowity mieszkaniec stolicy.

Twoje początki z Legią mocno wiążą się z dziadkiem…

 

- Faktycznie, wszystko zaczęło się od niego. Obecnie ma już 52-letni staż przy Łazienkowskiej, robi wrażenie. Teraz chodzi na stadion trochę rzadziej. Wiadomo, bywa różnie, nie zawsze może przyjść, ale nawet jeśli nie pojawi się na trybunach, to wiernie ogląda spotkania w telewizji. Jest o tyle lepiej, że mogę załatwić bilety i zabrać go na mecz. Zaraził mnie pasją. Po raz pierwszy wziął mnie na spotkanie z Cracovią. Marzec, 2006 rok i legioniści wygrywający 5:0 (Gole strzelali Janczyk, Gottwald, Roger, Włodarczyk i Szałachowski - red.), tak to wyglądało. Wtedy pojawiła się miłość do Legii, bo do piłki była już wcześniej. Pamiętam, że siedzieliśmy na „Krytej”. Na starym stadionie nie udało mi się trafić na „Żyletę”, ale na nowym obiekcie… Wiele razy dopingowałem legionistów właśnie stamtąd.

 

W 2004 roku zacząłem trenować w Juniorze Ursynów. Dziadek chciał mnie zaktywizować, próbował sprawić, bym nie siedział ciągle w domu. Do tego wierzył, że sport sprawi, że nie wdam się w żadne złe towarzystwo. Z czasem zobaczyliśmy, że na boisku dobrze idzie. Wyróżniałem się tam, a że przy Łazienkowskiej organizowano nabór, to spróbowaliśmy. Zaprezentowałem się na testach z dobrej strony i dostałem do Legii. To była decyzja trenera Radosława Boczka. 

 

Nabór polegał wtedy głównie na przetestowaniu sprawności fizycznej. 

 

- Wtedy były testy szybkościowe i sprawnościowe. Bieganie, sprinty, skoki i rzut piłką lekarską. Ktoś miał dobry wynik? Trafiał do grupy naborowej. Dopiero wtedy była szansa zaprezentowania się na boisku. Dostało się chyba dziesięciu chłopaków. Pamiętam, że trenowaliśmy na łuku, za jedną z bramek na starym stadionie. Trener Boczek zdecydował wtedy, że do jego drużyny trafią dwaj-trzej juniorzy. Byłem jednym z nich. Kolejnym wspomnieniem z testów jest turniej na Ursynowie. Grałem w barwach Legii, występowały też SEMP, Polonia i jakiś zespół z Litwy. Nie strzeliłem gola, asyst też zabrakło, ale szkoleniowiec musiał coś we mnie zobaczyć. Jeszcze przed ostatnim meczem powiedział dziadkowi, że bierze mnie do Legii. 

 

Dziadek to największy motywator czy też pierwszy krytyk?

 

- Kiedy trzeba było, był krytykiem. Od zawsze miałem taki temperament, że potrafiłem wkurzać się na boisku. Potrafił powiedzieć, że muszę się czasem uspokoić. W tej kwestii pomógł też trener Boczek. Jako junior zdarzało mi się zdenerwować, bo ktoś źle mi podał piłkę. Na Ursynowie cała gra była ustawiona pode mnie. W Legii było inaczej, nie byłem już - powiedzmy górnolotnie - gwiazdą zespołu. Musiałem oduczyć się wielu nawyków, a także nauczyć innych rzeczy. 

 

Do dzisiaj potrafisz pokazać emocje na boisku. Nawet w ostatnich meczach, kiedy pojawiały się przepychanki, to nie dało się ciebie w nich nie zauważyć. Skąd to się bierze?

 

- Od czasów dziecięcych zmieniłem to, że nie denerwuję się już na kolegów z zespołu. Mamy wspólny cel - wygrywać. Teraz jest tak, że czuję się odpowiedzialny za zespół. Jeśli widzę, że partnerzy mają problem, to trzeba się za nimi wstawić. Jesteśmy jedną drużyną, spędzamy razem wiele czasu i jeden za drugiego powinien iść w ogień. 

 

Kwestia charakteru?

 

- Nie uciekam w stykowych sytuacjach i nie boję się walczyć o kolegów z zespołu. Kiedy walczymy na boisku o zwycięstwo, jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego. 

 

W życiu zdarza się wiele rzeczy. Wychowywałeś się bez ojca, wiele zawdzięczasz dziadkowi i mam teorię, że wielki charakter na boisku często pokazują ci, których życie potrafiło nie rozpieszczać. 

 

- Może coś w tym jest. Musze jednak szczerze powiedzieć, że moje dzieciństwo było szczęśliwe. Nie mam złych wspomnień z tamtego okresu. Na pewno nie byłem aniołkiem w szkole, ale taki charakter mogę mieć po mamie. 

 

Dlaczego?

 

- Mama ma charakterek. Potrafi walczyć o swoje, jak ja, choćby w boiskowych sytuacjach. Zdarzało mi się nabroić w szkole, ale jeśli ktoś na mnie za bardzo „siadał”, to mama potrafiła walczyć o syna i brać go w obronę. Zależało jej, bym nie był gorzej traktowany, mimo że czasem nie byłem grzeczny na lekcjach. 

 

Kilka solówek zaliczyłeś w szkole?

 

- Solóweczek to może nie… Coś się mogło zdarzyć, ale bardziej nazwałbym to przepychankami (uśmiech). Wielki pojedynków, bijatyk, jednak brakowało. 

 

Pytając ludzi o Ciebie, wiele podkreśla, że twoją wielką zaletą jest charakter. Nie denerwuje cię czasem, że przez to w cieniu zostają umiejętności boiskowe?

 

- Wiadomo, chciałbym, by najwięcej mówiło się o cechach boiskowych, moich zagraniach. Jeśli jednak ktoś nie ma charakteru, to na pewien szczebel nie wejdzie. Głowa jest niezwykle potrzebna do gry w piłkę. Zakładając, że ktoś pierwszy raz wejdzie do seniorskiej szatni, raz czy drugi dostanie ochrzan w szatni i schowa się w kącie, to coś będzie nie tak… Strach potrafi paraliżować ludzi, odbierać im pewność i wręcz zabrać umiejętności. Charakter to jedno, ale wiem, że potrafię się obronić swoimi umiejętnościami piłkarskimi. 

 

Głowa jest ważniejsza od umiejętności piłkarskich?

 

- W niektórych momentach, tak. Wiadomo, bez umiejętności nie zrobi się kariery, ale mocna psychika. Trzeba być przygotowanym na wyzwania. Każdy z nas, marzy o występie w pierwszym zespole Legii. Sama myśl o wyjściu na bosko, usłyszeniu wspaniałego dopingu z trybun, nakręca. Ostatnio kibice gwizdali na legionistów, gdyż nie zadowalały ich wyniki. Jeśli ktoś się przestraszy, schowa głowę, to będzie mu trudno walczyć odwrócenie losów spotkania. 

 

Łatwiej byłoby ci wchodzić do „jedynki”, bo znasz legijną specyfikę? Masz tę przewagę nad chłopakami z innych miast, bo wiesz czego się spodziewać. 

 

- Może w tym coś być. Bywają takie sytuację, że do Legii trafiają zawodnicy z innych miast i klubów, a przez to mają kłopot z udźwignięciem tej nowej rzeczywistości. Dla mnie fajnym przykładem jest Michał Kopczyński. Tyle czasu czekał na szansę, walczył, a kiedy dostał możliwość pokazania się, nie przestraszył się. Zaprezentował się, udowodnił, że ma umiejętności i odwdzięcza się za zaufanie od trenera Magiery. 

 

„Kopa” jest teraz przykładem dla zawodników z rezerw czy z CLJ?

 

- Pokazał, że ciężką pracą i chęciami można wiele osiągnąć. Pod tym względem jest wzorem. Wiele osób go skreśliło, a on się nie poddawał i doszedł do celu. To też zasługa mocnej psychiki. Przecież zagrał w Lidze Mistrzów na Santiago Bernabeu, spełnia marzenia. Każdy chce pójść jego drogą. 

 

Kontuzje były najgorszymi wydarzeniami w twojej przygodzie z piłką?

 

- Na pewno. Wszystko szło fajnie, jeździłem na kadry Mazowsza. Potem zaczęły się czasy reprezentacji Polski, gdzie również regularnie grałem. Nadchodził mecz z Niemcami, wiadomo, wielki prestiż. Pech chciał, że przed wyjazdem na zgrupowanie złamałem palec. Chciałem grać w opatrunku, ale zgody na mój wyjazd nie wyraził ówczesny lekarz pierwszego zespołu, doktor Machowski. Wyleczyłem się, doszedłem do siebie i liczyłem na powołanie na mecz z Chorwacją. Nie pojechałem, złamałem rękę… Przytrafiła się zła passa, ale po wyleczeniu się, zdążyłem trzy razy wystąpić w barwach narodowych. Potem przyszedł trener Wójcik, który nadal mnie powoływał, ale łapałem coraz więcej kontuzji. Wreszcie przyszła ta najgorsza, pęknięcie łękotki. 

 

To miał być wyjątkowy sezon, bez urazów, a ledwo zaczęliśmy treningi pod wodzą naszego nowego trenera, Kamila Sochy, i znowu wylądowałem w gabinecie lekarskim. To chyba były drugie normalne zajęcia z piłkami. Próbowałem uderzyć dośrodkowaną piłkę, wyciągnąłem luźno stopę, a piłka trafiła w palce i kolano nie wytrzymało, wykręciło się. Zejście z boiska, operacja, pół roku przerwy…

 

Te urazy miały jakąś przyczynę? Sztuczna trawa?

 

- Jako jeden z nielicznych zawodników, pamiętam nasze treningi na naturalnej murawie. Potem wybudowano boisko ze sztuczną nawierzchnią, z którą znamy się od początku. Mogło to mieć jakiś wpływ… Rzadko o tym myślę, ale kiedy przychodzi moment zastanawiania się, to uraz kolana mógł się wziąć z wcześniejszej, lekkiej kontuzji. Czułem bóle w kolanie już wcześniej, ale lekarz będący u nas w tamtych czasach stwierdził, że nic mi nie jest i mogę normalnie trenować. Wydedukował to nawet bez zlecenia USG. Ćwiczyłem więc dalej, aż kolano „poszło”. Rezonans magnetyczny wykazał wtedy, że były ślady poprzednich mikrourazów. 

 

Starasz się teraz zabezpieczać przed kontuzjami? Jakaś profilaktyka?

 

- Ostatnio kontuzji jest mniej. W rundzie jesiennej przytrafiła mi się kontuzja mięśni dwugłowych. To zaczęło się już w Szczecinie, w trakcie finału Centralnej Ligi Juniorów z Pogonią. Poczułem ból i chciałem grać, ale nie było sensu. Mięsień mógłby się zerwać i skończyłby się to dramatycznie długą przerwą. Po wznowieniu treningów nadal miałem kłopoty. Liczyłem, że jesień będzie fajna, a praktycznie w ogóle nie grałem. Nie mogłem jednak oczekiwać regularnej gry, skoro nie przepracował normalnie okresu przygotowawczego. Staram się wzmacniać mięśnie i ostatnio nie narzekam na żaden ból. 

 

Zastanawiasz się czasem, gdzie byś był, gdyby nie kontuzje? Grałeś w kadrze z Kownackim czy Drągowskim i doskonale widać, jak toczą się ich kariery. 

 

- Czekałem na to pytanie (uśmiech). Wiadomo, że czasem takie myśli są. Tak jest zwłaszcza wtedy, kiedy łapię formę. Mam wtedy w głowie pytania, co by było, gdybym był w takiej dyspozycji przez ostatnie lata. Próbuję jednak się nie podłamywać, bo po co żyć przeszłością? Walczę o to, co będzie. Patrząc z perspektywy zachodu, nie jestem już młodym piłkarzem. Tam „młody” jest gracz, który wchodzi do drużyny jako siedemnastolatek. U mnie za kilkanaście dni „stuknie” dwudziestka. Jeśli jednak będę ciężko pracował, to dostanę szansę. Czasem w telewizji mówią o młodym Kopczyńskim, a tu zaraz 25 lat. Ważne jest jednak, że wygląda dobrze i doczekał się okazji, by być ważną postacią Legii. 

 

Na razie doczekałeś się szansy w rezerwach na skrzydle. Dosyć nietypowa pozycja. 

 

- Kiedyś zdażyło mi się występować na skrzydle. Kiedy rozpoczynała się Centralna Liga Juniorów dla roczników ’96 oraz ’97, próbowano mnie również na tej pozycji. Dopiero trener Kobierecki z powrotem przeniósł mnie na szpicę. W okresie przygotowawczym przed sparingiem z Olimpią Elbląg mieliśmy taktykę. Trener Dębek przeznaczył dla mnie miejsce na skrzydle. Trochę się zdziwiłem, ale szkoleniowiec stwierdził, że to może być pozycja dla mnie i mam mu zaufać. Potrzebuję trochę czasu, by przywyknąć do tego miejsca na boisku, ale dlaczego miałbym sobie nie poradzić?

 

Największy kłopot masz z założeniami defensywnymi?

 

- Wiadomo, to zupełnie nowe aspekty, ale nie boję się pracy w defensywie. Lubię to. Nie uciekam od tego. Chodzi o nauczenie się nawyków przy poruszaniu się. 

 

Trener Dębek lubi nazywać to automatyzmami.

 

- Szukałem tego słowa. Dokładnie, chodzi o naukę automatyzmów.

 

Nabraliście automatyzmów po okresie przygotowawczym? Po trzech meczach w trzeciej lidze macie następujący bilans: jedna wygrana, jeden remis, jedna porażka. 

 

- Sądzę, że w sparingach wyglądaliśmy nieźle. Dziwnie było w sparingu z Olimpią Elbląg, kiedy do 75. minuty prowadziliśmy 1:0, a skończyło się 1:4. Czujemy coraz więcej automatyzmów. W lidze jest trochę inaczej, bo schodzą do nas gracze z pierwszego zespołu. To normalne, że grają inaczej. Mają własne zachowania, wytrenowane na zajęciach u trenera Magiery. Bywa, że jako drużyna poruszamy się przez to w specyficzny sposób. 

 

Nastawiasz się, że do końca sezonu będzie grał na skrzydle?

 

- Szczerze mówiąc, nie zastanawiam się nad tym. Będę grał tam, gdzie wystawi mnie trener. Wydaje mi się, że pozycja nie będzie mi robiła wielkiej różnicy. Przede wszystkim chcę regularnie wychodzić na boisko i odbić sobie poprzednią straconą rundę. Ze strony szkoleniowca czuję zaufanie i wsparcie. Zawsze możemy szczerze porozmawiać. Jeśli widzi, że z czymś słabiej sobie radzę, to zawsze zapyta i spróbuje pomóc. Wierzy we mnie, a wiem to po tym, że nagle przestawił mnie na skrzydło, a potem zaufał mi i wystawił mnie w pierwszej konfrontacji wiosną. 

 

Obecnie rezerwy są mocniejsze, niż pół roku temu?

 

- Trudno na to odpowiedzieć. Kilku zawodników odeszło, ale wrócili tacy, którzy ograli się w pierwszej lidze. Mam tu na myśli Rafała Makowskiego czy Tina Maticia. Teraz wszyscy odczuwają, że mamy spore szanse na awans do drugiej ligi. Wszyscy tego chcą. Patrzymy na siebie, bo to najlepsze rozwiązanie. Ciężko pracując, zasuwając w meczach na 120 procent, to możemy walczyć o pierwszą lokatę. 

 

Liga jest trudniejsza w porównaniu do tej z zeszłego sezonu?

 

- Wydaję mi się, że tak. Pojawiło się sporo mocnych zespołów. Chodzi mi o to, że mówimy teraz o drużynach poukładanych taktycznie. Są też wielkie firmy, jak Widzew czy ŁKS. RTS sprzedał tyle tysięcy karnetów, to trzeba szanować. Inaczej się jeździ na takie stadiony, niż do przykładowego Raciąża. Atmosfera oddziałuje na każdego dnia i wielu z nas będzie czekało na konfrontację z Widzewem. 

 

Lubicie takie hitowe spotkania?

 

- Zdecydowanie. Takie konfrontacje nakręcają, każdy podświadomie jeszcze mocniej walczy na treningach, by dostać szansę w meczu z Widzewem czy ŁKS-em. Podobnie było z Polonią w zeszłym sezonie. Wysiadaliśmy z autokaru przed meczem, przynajmniej dwie-trzy godziny. Nie było jeszcze żadnej ochrony, a kibice… Ok, nie będę mówił inaczej - kibice. Ci ludzie od razu zaczęli nas prowokować, rzucać pewne teksty. Na rozgrzewce też się działo, wiele okrzyków usłyszał Bartek Urbański, ale to go jeszcze mocniej zmotywowało. Trener nie musiał nic mówić. Tamte derby wygrały Legii rezerwy. 

 

W tamtym spotkaniu, już w doliczonym czasie gry, strzeliłem gola na 3:1. Podbiegłem pod trybunę polonistów i pokazałem „eLkę”. Śmiesznie było, bo kiedy koledzy szli autokaru, to kilku panów z Konwiktorskiej dosyć mocno się „sadziło”. Pytali, przepychając się przez ochronę, który z nas to pokazał. Przyznam, że słyszałem to z drugiej ręki, bo siedziałem już w środku. Myśleli, że to Michał Suchanek, ale nie chodziło o niego. Nawet gdybym to słyszał, to nie zamierzałbym się wdawać w takie dyskusje z kibicami. „Kibice” to byłoby czasami nawet zbyt duże słowo.

 

Nie boisz się, że przywiązanie do Legii kiedyś ci zaszkodzi?

 

- Zastanawiałem się nad tym. Zakładając, że trafię kiedyś do klubu, którego fani nie przepadają za Legią, to mógłby być problem. Uważam jednak, że swoją pracą i grą będę pokazywał, że warto mnie docenić. Reprezentując dane barwy, będę dawał z siebie wszystko. Jeśli będę walczył o zwycięstwo i nie poddawał się do końca na murawie, to liczę, że zostanę wtedy obdarzony szacunkiem. Nie musimy się kochać z kibicami. 

 

Najlepszym przykładem jest Marek Saganowski. Wiadomo jakim szacunkiem jest darzony przy Łazienkowskiej, a nigdy nie ukrywał miłości do ŁKS-u.

 

Dokładnie. Legia nie jest lubiana, ale trudno, bym po dwunastu latach w klubie i chodzeniu na Żyletę powiedział, że nie czuję się przywiązany do klubu. Nie mówię czegoś, by przypodobać się ludziom. Jestem legionistą i będę nim do końca swoich dni. Jeśli odejdę do innego klubu, to będę miał Legię w sercu, ale będę pracował na treningach, by osiągać sukcesy z nowym zespołem. Kiedy będzie mi dane przyjechać na Łazienkowską w barwach innej drużyny, to zrobię wszystko, by mój klub wygrał. To normalne i profesjonalne podejście. 

 

Jest jakiś klub, w którym na pewno byś nie zagrał?

 

- Wiadomo, że mam w sobie pewne przekonanie, że w niektórych klubach nie chciałbym występować. Może nie powinienem tego mówić głośno… Wymienię tylko jedną nazwę. W Polonii nigdy nie zagram. 

 

Wracając do trenera Saganowskiego. Macie z nim dodatkowe treningi indywidualne?

 

- Jest asystentem trenera Dębka i po każdym treningu są dodatkowe zajęcia dla napastników. Trener Saganowski pokazuje wtedy możliwości wykończenia czy pewne ćwiczenia. Zwraca uwagę na rzeczy, na które sami czasem nie patrzymy. Wartościową nauką jest to, że samo przyjęcie może zagwarantować strzelenie gola. To pożyteczne ćwiczenia. Może nie wzorowałem się na Marku Saganowskim, ale zawsze podziwiałem jego walkę na murawie. 

 

Na ręce masz tatuaż z motywem powstańczym. Jaka jest jego historia?

 

 

- Jestem warszawiakiem z krwi i kości. Mam duży szacunek do historii naszego kraju i miasta. Jestem również patriotą i poczułem wewnętrzną potrzebę jakiegoś uhonorowania bohaterów Powstania Warszawskiego. Chciałem to zrobić choćby dla samego siebie. 1 sierpnia staram się zawsze obchodzić w największym stopniu, w jakim mogę. 

Polecamy

Komentarze (7)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.