News: Wojciech Kowalczyk: Niezgoda powinien grać w każdym meczu

Grano dzisiaj (20.03). Dwa gole Kowalczyka, remis z Sampdorią

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

20.03.2023 06:00

(akt. 20.03.2023 01:38)

Dwudziestego marca legioniści grali 15 razy. Tego dnia m.in. wygrali z Sampdorią i przegrali z Panathinaikosem.

Dokładnie 27 lat temu Legia grała w rewanżu z Panathinaikosem Ateny w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. W pierwszym spotkaniu padł bezbramkowy remis. Pauzujący za kartki Jacek Bednarz i Marek Jóźwiak polecieli z drużyną do Grecji. Na pokładzie samolotu ATR znalazł się także Kazimierz Górski, na specjalne zaproszenie działaczy Panathinaikosu. – Zagramy z kontry. Grecy muszą się odkryć. Na trawiastym boisku będzie nam łatwiej przeprowadzać groźne, szybkie ataki. Każdy z nas jest złakniony gry na dobrej murawie – mówił Zbigniew Mandziejewicz ("Przegląd Sportowy", 56/1996). 

Legia zaczęła dobrze, a drużyna Koniczynek wcale nie rzuciła się do ataku. "Wojskowi" mieli widoczną przewagę, częściej zagrażali Wandzikowi niż Warzycha i spółka Szczęsnemu. Dramat rozpoczął się w 28. min. Marcin Jałocha w niegroźnej sytuacji sfaulował Juana Borellego. Miał już na koncie żółtą kartkę, niepotrzebnie ryzykował. Chusejnow pokazał mu drugą, co oznaczało dla Legii grę w osłabieniu. W tym momencie plan Pawła Janasa legł w gruzach, a gospodarze nabrali wiatru w żagle. Sześć minut po stracie Jałochy strzelał Warzycha, piłka odbiła się od nogi Radosława Michalskiego i Panathinaikos był bliżej półfinału. Polak pokonał Szczęsnego jeszcze raz, w 58. min, a dzieła zniszczenia dokonał Borelli, ustalając wynik meczu na 3:0 i awans Panathinaikosu. Fetowało go 75 tys. miejscowych kibiców.

– Dziękuję za wspaniałą przygodę w Lidze Mistrzów. Z pewnością występy w tym elitarnym gronie były ogromnym sukcesem naszego klubu. Cóż, nie zawsze się wygrywa, każdy musi wreszcie przegrać – mówił Janas ("Przegląd Sportowy", 58/1996). Rzeczywiście, przez kilka miesięcy cała Polska emocjonowała się występami legionistów w Champions League. Raz grali lepiej, raz gorzej, ale osiągnęli historyczny sukces, do którego żaden inny polski klub nawet się nie zbliżył.

Wygrana z Sampdorią

Minęły 32 lata od rewanżu Legii z Sampdorią Genua w Pucharze Zdobywców Pucharów. W pierwszym meczu warszawiacy zwyciężyli 1:0 po trafieniu Dariusza Czykiera. Legioniści ugościli ekipę z Genui po królewsku, w najlepszym hotelu, rywale nie potrafili się jednak zrewanżować. Na miejsce zakwaterowania legionistów wybrali miejscowość Rapallo, oddaloną 20 km od Genui. Drużyna zamieszkała w hotelu Eurotel, o zwykłym standardzie, bez luksusów. I bez tłumacza, którego gospodarze powinni zapewnić…

– Gdy przyszło już wyjść na boisko w Genui, nie miałem żadnej tremy. Nigdy przed meczami się nikogo nie bałem. Nawet trener Stachurski po latach powiedział, że traktowałem każdy mecz jak zawody szkolne i walkę 7a z 7b. Wprawdzie nigdy do siódmej klasy nie doszedłem, ale… to trafne spostrzeżenie. Tu, w Genui, może tylko była we mnie pewna rezerwa, bo rywali wcześniej oglądało się w kolorowych pismach. No i ten stadion, to było to – świetne miejsce, aby przedstawić się ludziom – opisywał Wojciech Kowalczyk w swojej biografii Kowal. Prawdziwa historia (Warszawa 2012). I przedstawił się tak, jak nikt się tego nie spodziewał. Dwoma golami (19′ i 54′), które zapewniły historyczny sukces. "Idzie środkiem Kowalczyk, ale tam dośrodkowanie do Cyzia. Jest Kowalczyk. Goooooool" – krzyczał do mikrofonu Andrzej Szeląg, komentujący to spotkanie, kiedy "Kowal" drugi raz pokonywał Pagliucę. Legia prowadziła 2:0, miała jeszcze bramkę zaliczki z Warszawy, ale niczego nie mogła być pewna. Od początku sędzia Wieland Ziller, pochodzący z byłej NRD, sprzyjał gospodarzom. Jak opowiadał potem Maciej Szczęsny, arbiter przyjechał do Genui z żoną, która otrzymała od sponsorów Sampdorii futro warte 30 tys. dolarów. Właśnie z bramkarzem Legii było mu najbardziej nie po drodze. Wściekli Tifosi ciskali w Szczęsnego różnymi przedmiotami. Zaczął je zbierać, chcąc przekazać sędziemu, ale w „prezencie” od Zillera dostał… żółtą kartkę.

Włosi nie rezygnowali, najpierw Mancini, a na 2 min przed końcem Vialli, pokonali Szczęsnego. Przy drugim golu bramkarz popełnił błąd, powinien obronić ten strzał. Wściekły na siebie, dał się sprowokować Manciniemu. – Tak mi przykopał w plecy, że ból czułem nawet w wątrobie. Instynktownie, zapominając, że leżę, wykonałem zamach nogą, by mu się zrewanżować. Nie trafiłem, ale on padł – wspominał Szczęsny. Ziller tylko na to czekał, po raz drugi pokazał legioniście żółtą, a zaraz potem czerwoną kartkę. Kilka dni wcześniej wpłynęło do Legii zapytanie z Manchesteru United odnośnie do transferu Szczęsnego. Działacze ukryli je przed zawodnikiem. Kto wie, może gdyby był świadomy, że oglądają go władze Czerwonych Diabłów, trzymałby nerwy na wodzy?

Dwie zmiany Władysław Stachurski już wykorzystał, a więc w bramce musiał stanąć zawodnik z pola. Wyznaczono Jóźwiaka, choć wyrywał się Czykier. Miał jedno zadanie: wytrwać kilka minut, które zostały do końca. I wytrwał. Nie dał się pokonać, raz nawet złapał piłkę, a potem przez całą karierę piłkarza, a następnie działacza chodził i z przymrużeniem oka przechwalał się, że jest jedynym niepokonanym bramkarzem na świecie w europejskich pucharach. Radość była ogromna. Tak samo jak premie. – Za te 10 tysięcy dolarów można było w Polsce żyć spokojnie przez rok – wspominał Jóźwiak. Pieniędzy było nieco więcej, bo uradowany Grajewski dołożył od siebie po 400 dolarów na głowę.

Vialli osobiście pogratulował awansu legionistom, zajeżdżając na parking luksusową limuzyną. Każdemu uścisnął rękę, zachował się z klasą, czego nie można powiedzieć o kibicach Sampdorii. Obrzucali kamieniami autokar i tylko cud sprawił, że nie zdołali wybić w nim szyb. W Warszawie natomiast zrobiło się nerwowo, działacze przypomnieli sobie o obiecanych premiach. Musieli zorganizować pieniądze, a inflacja szalała, trzeba było szybko znaleźć dolary, przeliczyć je na złotówki, zapakować do… reklamówek lub toreb sportowych. A sędziego Zillera w końcu dosięgła ręka sprawiedliwości. W 2005 r. był jednym z oskarżonych w aferze sędziowskiej, która wybuchła w Niemczech. Okazało się, że sędziowie obstawiali wyniki w zakładach bukmacherskich i wiele meczów w związku z tym było ustawionych.

Sześć goli w jednym meczu

Trzy mecze, trzy zwycięstwa (sezon 1960) – takiego startu w rozgrywkach Legia nie zanotowała od 1951 r. Na początek "Wojskowi" pokonali na wyjeździe Polonię Bydgoszcz (1:0), a zaraz potem czekała ich batalia z mistrzem Polski, Górnikiem Zabrze (dokładnie 63 lata temu). Była ona popisem stołecznej jedenastki. Już po niespełna 20 min Tadeusz Błażejewski uzyskał prowadzenie. Potem legioniści mieli więcej szans bramkowych, ale wynik 1:0 utrzymywał się do 35. min, kiedy to Zygmunt Gadecki strzałem głową zdobył najpiękniejszą bramkę meczu. Gdy zawodnicy Legii byli już myślami w szatni, 2 min przed przerwą skrzydłowy Górnika Roman Lentner z pozornie niegroźnej akcji strzelił kontaktowego gola. Po przerwie przy utrzymującej się przewadze Legii padły kolejne bramki.

W 77. min na 3:1 podwyższył Czesław Ciupa, a 5 min później rywali dobił Edmund Zientara. Kiedy już kibice w Warszawie wypełniający Stadion Wojska Polskiego po same brzegi (30 tys.) zaczęli świętować wygraną 4:1, w ostatnich sekundach meczu przy zupełnej bierności defensorów gospodarzy Ernest Pol zmniejszył rozmiary porażki Górnika. – Mecz był szybki i emocjonujący, a ton grze nadawali gospodarze, mając najlepszych zawodników w pomocnikach: Zientarze i Strzykalskim. Bardzo dobrze zagrywał atak Legii, w którym obok Brychczego doskonale spisywali się obaj skrzydłowi: Nowak i Gadecki oraz środkowy napastnik Błażejewski. W przeciwieństwie do napadu Legii – atak Górnika niewiele miał w tym spotkaniu do powiedzenia. Ernest Pohl zaszachowany został całkowicie przez Strzykalskiego – pisała śląska "Trybuna Robotnicza" (68/1960).

Udana inauguracja

Już pierwsze mecze ligowe w 1949 roku pokazały, co jest największym problemem drużyny. Poważna choroba Waśki i odejście Szczurka sprawiły, że do wyjazdowego spotkania z Szombierkami legioniści wyszli, mając w drugiej linii zaledwie jednego nominalnego pomocnika Celestyna Dzięciołowskiego, którego na skrzydłach wspomagali obrońca Ryszard Florczyk i napastnik Ludwik Szaflarski. Całe szczęście, że Ślązacy nie od razu złapali formę, a na dodatek od 4. min musieli grać w dziesiątkę po kontuzji Suchego, więc "Wojskowym" udało się odnieść zwycięstwo 2:1.

Mecz

Sezon

Strzelcy

Legia – Gryf Wejherowo (1:1)

2011/2012

Żyro

GKS Bełchatów – Legia (2:0)

2010/2011

 

Legia – Śląsk Wrocław (1:1)

2009/2010

Choto

Legia – Górnik Zabrze (0:0)

2008/2009

 

Odra Wodzisław – Legia (0:1)

2001/2002

Czereszewski

Legia – Ruch Radzionków (1:1)

1998/1999

Śrutwa

Panathinaikos – Legia (3:0)

1995/1996

 

Sampdoria Genua – Legia (2:2)

1990/1991

Kowalczyk II

Szombierki Bytom – Legia (1:0)

1982/1983

 

Wisła Kraków – Legia (2:0)

1975/1976

 

Polonia Bytom – Legia (0:0)

1970/1971

 

Legia – Śląsk Wrocław (0:0)

1965/1966

 

Legia – Górnik Zabrze (4:2)

1960

BłażejewskiGadeckiCiupaZientara

Legia – Kolejarz (0:0)

1955

 

Szombierki Bytom – Legia (1:2)

1949

OprychSkoczek

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.