News: Maciej Kowal: Życie jest podróżą, a te kształcą - inteligentnych

Maciej Kowal: Życie jest podróżą, a te kształcą - inteligentnych

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

11.02.2016 21:25

(akt. 13.12.2018 06:36)

- Życie i doświadczenia łączą się w wielką podróż. Rozwinąłbym całość. Moim zdaniem podróże kształcą, ale inteligentnych ludzi. W piłce jest podobnie. Mówi się, że w Legii młodzież ma czasami za dobrze. Kiedy tak jest, to bystry człowiek to wykorzysta i odpowiednio spożytkuje. Jeśli ma się świetne warunki, to trzeba od siebie wiele wymagać - mówi w bardzo długiej rozmowie z Legia.Net Maciej Kowal, trener bramkarzy rezerw oraz koordynator szkolenia golkiperów w całej akademii piłkarskiej przy Łazienkowskiej. Porozmawialiśmy o życiu, systemie szkolenia i młodych zawodnikach. Nie zabrakło również tematu uznawanego za wielki talent Radosława Majeckiego, który na jednej z pierwszych rozgrzewek był... w amoku. Zapraszamy do lektury!

Masz 28 lat. Nie za młody jesteś na trenera?


- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jeśli chodzi o wiek, jako liczbę, to ok, jestem młody. Jeśli jednak chodzi o samą pracę, to rozwiązanie nie jest złe. Kiedy społeczeństwo uzna, że wiekowo nadaję się na trenera, będę miał już za sobą kilka ładnych lat w zawodzie. To pewnego rodzaju inwestycja i nabieranie doświadczenia. Powiedziałbym również, że to kwestia specjalizacji, profilu. Są zawodnicy i szkoleniowcy - postanowiłem rozwijać się w tej drugiej profesji. Uważam, że w perspektywie czasu wiek będzie atutem.


Zapytałem w ten sposób specjalnie. Pracujesz jako trener bramkarzy już od kilku lat, ale do rozgrywek, jako aktywny zawodnik byłeś zgłaszany do 2014 roku.


-
Nie zrobiłem kariery jako zawodnik. To była przygoda z piłką, wręcz weekend z futbolem. Zastanawiałem się parę razy nad moją grą w piłkę, ale powiem ci szczerze, że obecnie… nie wyobrażam sobie siebie w roli piłkarza. Dlaczego? Bardzo dobrze czuję się pełniąc obecną funkcję. Czuję wielką satysfakcję widząc rozwój swoich podopiecznych. Kiedy moje podpowiedzi przynoszą skutek - zawodnicy stają się skuteczniejsi między słupkami - mogę karmić swoje ego. To przynosi radość i spełnienie.


- W wieku 18 czy 19 lat chciałem być piłkarzem. Trenowałem i marzyłem o wielkiej karierze. Teraz jestem niewolnikiem swojego sukcesu - wymagam od siebie wiele, ale potem oczekuję najlepszego. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że w piłce nie osiągnę stu procent...


Mówiąc brutalnie, uznałeś, że jesteś za słaby? 

 


- Złożyło się na to wiele czynników, chociażby aspekt fizyczny. Małpką kapucynką nie jestem, ale najwyższy też nie. Mam 183 centymetry wzrostu i trochę go jednak brakowało. Ważne jest również otoczenie, a miałem takie, że moja wiara w sens trenowania była systematycznie kruszona. Narzucałem też sobie presję, że czas być już wyżej. Był też moment, że futbol zszedł na drugi plan. To jednak mnie wzbogaciło, bo teraz mogę pomóc młodzieży. Jeśli widzę, że ktoś zaczyna błądzić to wyciągam gaśnicę i staram się gasić pożar. Wszystko w życiu jest po „coś” i gdyby nie przeszłość, nie byłoby teraźniejszości. Powiem tak: jako zawodnik, nie siedziałbym dzisiaj w koszulce Legii.


Twój najlepszy piłkarski moment to dostanie się do drużyny Polonii Bytom i gra w Młodej Ekstraklasie? Czułeś, że to może być „ta" chwila?


-
Dobre pytanie… Były dwa momenty, w których wierzyłem, że „coś” może się udać. Ten premierowy był jeszcze w czasach juniorskich, gdy dostałem się do Gwarka Zabrze jako piąte koło u wozu. Najpierw musiałem grać w młodszym roczniku, a to było postrzegane jako dramat i alienacja z grupy. Sprostałem temu i z czasem zacząłem bronić w swojej kategorii wiekowej. Potem awansowałem do starszej grupy. Tam miałem okazje występować i grać razem z m.in. Łukaszem Piszczkiem. Pojechaliśmy na mistrzostwa Polski, potem udało się dostać do półfinału, a w pewnym momencie zrezygnowałem z gry w piłkę. W Gwarku wierzyłem jednak, że futbol jest dla mnie otwarty.


- Miałem jednak okazję grać w roczniku, który był, a w sumie nadal jest fenomenem. Powiedzmy, że osiemdziesiąt procent składu tamtej drużyny zadebiutowało w Ekstraklasie. Też tego chciałem, dążyłem do tego…


To dlaczego zrezygnowałeś?


-
Młodość. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale będę się do tego odwoływał. Jako młody człowiek nie mogłem znać życia od wszystkich stron. Otwiera się drzwi po kolei, a w którejś framudze można się potknąć. Doszły pozasportowe przyjemności, rozrywka... Piłka zeszła na drugi plan. Walczyłem o powrót i po roku czy dwóch dostałem kolejną szansę. Mówię tu o Polonii Bytom, gdzie kadra bramkarzy była młoda. Pojawiały się chwile, w których ktoś dał mi uwierzyć, że pierwsza drużyna jest w moim zasięgu.




Zbaczając na moment z tematu. Łukasz Piszczek, który gra teraz w Borussii Dortmund to twój bliższy kolega czy po prostu znajomy z piłkarskich czasów?


- Nie chcę używać wielkich słów, mówić o zażyłościach. Poznaliśmy się w Gwarku, trochę razem pograliśmy i kilka wspólnych treningów zaliczyliśmy. Później mieliśmy taki kontakt, że jak się spotkaliśmy, to porozmawialiśmy. Dzięki niemu pojechałem na staż do Dortmundu, gdzie się mną zaopiekował. Pomógł też przy testach w Niemczech dla jednego bramkarza, którego już potem jako trener prowadziłem w grupach młodzieżowych. Wymieniamy życzenia, ale to nie jest wielka przyjaźń czy coś w tym stylu. Znamy się. 


Wiele razy trzeba się przewrócić, by wstać, otrzepać się i wyznaczyć sobie priorytety?


-
Jest takie powiedzenie, że „podróże kształcą”. Dla mnie życie i doświadczenia łączą się w wielką podróż. Rozwinąłbym całość. Moim zdaniem podróże kształcą, ale inteligentnych ludzi. Nie chcę z siebie robić wielkiego mędrca, ale myślę, że doświadczenia życia pomogą, ale tylko tym, którzy nie boją się popełniać błędów i wyciągają z nich wnioski. Z perspektywy czasu na wiele rzeczy patrzy się inaczej. Steve Jobs powiedział kiedyś, że gdy wyrzucili go z Apple’a to myślał, że to koniec świata. Potem wiedział, że to była jedna z lepszych rzeczy, która przytrafiła mu się w życiu. Dzięki temu rozwinął w sobie kwestie, które pozwoliły stać mu się tym, kim ostatecznie był. Przeżycia pomogły stać mi się lepszym. Prawdziwy mistrz zawsze pozostaje uczniem. Nie chcę co chwilę upadać, ale na pewno potknę się jeszcze w życiu.


Jakim etapem w twoim życiu był pobyt w Polonii Łaziska Górne.


-
Walczyłem tam, żeby pograć jeszcze w piłkę. Zacząłem tam też robić kurs trenerski i z czasem rozpocząłem pracę z młodzieżą. Po jakimś czasie uznano, że 21-letniemu chłopakowi warto dać szansę pracy w sztabie szkoleniowym w trzeciej lidze. Czułem się jakbym złapał pana Boga za nogi.


Łatwo było pracować z bramkarzami starszymi od siebie?


-
Starsi bramkarze, pierwsza praca, ale… to było o tyle mocne wejście, że nagle musiałem zacząć wymagać czegoś od ludzi, z którymi siedziałem na jednej ławce w szatni. Byliśmy kolegami, piliśmy razem piwo, a nagle moja rola się zmieniła. Na przykład miałem do czynienia z chłopakiem, który był starszy ode mnie, miał za sobą grę na poziomie centralnym w Ruchu Chorzów i musiał zmienić podejście do mnie. Wiele mnie to nauczyło.


- W pewnym momencie na poziomie czwartej ligi reaktywował się Mateusz Sławik. Miałem okazję z nim pracować. Bramkarz starszy ode mnie, bardziej doświadczony, który miał za sobą ponad 50 meczów w Ekstraklasie. Nagle musiał ćwiczyć pod wodzą tak młodego chłopaka, ale współpraca układała się na tyle dobrze, że zaprzyjaźniliśmy się. Kiedy obaj weszliśmy na stopę trenerską, bardzo się zżyliśmy. Często do siebie dzwonimy i wymieniamy się doświadczeniami.


- Bariera wiekowa jest dla ludzi, którzy mają chore ambicje. Niezależnie od wieku, trener jest dla zawodników, a nie na odwrót. Nie toczymy wzajemnej wojny - mamy przecież wspólny cel! Moim zadaniem jest pomaganie graczom w osiąganiu progresu. Chcę, by każdy bramkarz, z którym trenuję mógł w przyszłości cieszyć się z blasku fleszy. Siedząc w tym samym czasie na kanapie w domu, będę z tego cholernie szczęśliwy.

 

To akurat pytanie techniczne. Czego wymagałeś jako młody trener bramkarzy? Mówienie do siebie na per trenerze? Twoi podopieczni, choćby starsi, mówili do ciebie po imieniu? 

 

- Umówiłem się z chłopakami, z którymi się kolegowałem, że na boisku jestem trener, a poza nim Maciek. Nie można udawać nie wiadomo kogo. Nie chciałem sztuczności. Bycie szkoleniowcem to sztuka budowania relacji z ludźmi i ich kontrolowania. Po co tworzyć autorytet na zasadzie „ty musisz”? On sam ma chcieć. Potem, z nowymi osobami, już naturalnie byłem trenerem - na murawie i poza nią. 

 

Zmiana roli z piłkarza na trenera zaczęła budować dystans między tobą, a dotychczasowymi kolegami z szatni? 

 

- Trzeba było drastycznie uciąć pewnego rodzaju koleżeństwo. Bardziej dystansowanie było widoczne z ich strony, niż z mojej. Szatnia ma swoje życie, są rzeczy, o których trener nie powinien wiedzieć. Sam nie dążyłem, by zdobywać dodatkowe informacje ze środka drużyny. Żadne spoufalanie się nie było już na miejscu. Między słupkami jest tylko jedno miejsce. Każda decyzja dotycząca podopiecznego-kolegi mogłaby rodzić jakieś rozterki i podejrzenia. 

 

Jak się kształci młody trener bramkarzy? 

 

- Mój styl pracy nawet w milimetrze nie przypomina tego, co wykonywano ze mną. Nie robię na treningach czegoś, co widziałem jako zawodnik. Nie chciałbym powiedzieć, że zajęcia bramkarskie, które miałem, pokazały mi jak nie pracować. Ucząc się, postanowiłem zainwestować w wyjazdy. Chciałem słuchać ludzi mądrzejszych ode mnie, którzy mają na koncie lata pracy i sukcesy. Postanowiłem sobie, że porównam różne style - polski, holenderski, angielski i tak dalej. 

 

Zaczęło się od stażu u Jarosława Tkocza?

 

- Dzięki Mateuszowi Sławikowi poznałem trenera Tkocza i mogłem u niego przez trzy tygodnie zgłębić ten fach. Bardzo go szanuję i uważam, że jest świetnym fachowcem. Pierwszy trener buduje najmocniejsze nawyki i zawsze mocno się go pamięta, tak samo mam z Tkoczem. Później był staż w Borussii oraz w Holandii i Belgii. Poznałem tam człowieka, który mocno mnie ukierunkował i w pewnym sensie obalił budowę treningu bramkarskiego. Mogłem również obserwować wychowawcę Fabiena Bartheza. Na konferencji w Anglii także zaznałem sporej dawki merytoryki. Tak naprawdę, największą nauką jest dla mnie każdy bramkarz, z którym współpracuję. Kooperacja, wszystkie treningi, nawet pojedyńcze interwencje… Analizy są niesamowitą nauką. Jestem w Legii pół roku, a już czuję się znacznie lepszym szkoleniowcem. 

 

Utarło się kiedyś, jak wygląda staż. Stoi gość za płotem, a potem wpisuje sobie do CV, że uczył się fachu w wielkim klubie. Ty się w taką smutną opinię wpisujesz czy było zupełnie inaczej?

 

- Są staże i staże. Do dzisiaj są tacy, którzy stoją za płotem. Wiele zależy od głównego zainteresowanego, stażysty. Nie brakuje takich, którzy przychodzą wyłącznie po papierek. W Borussii, dzięki wspomnianemu Piszczkowi, mogłem siedzieć na wszystkich treningach Jurgena Kloppa na trawie, tuż obok bramki. Widziałem wszystko i miałem do dyspozycji trenerów. Obecnie nie siedziałbym jednak i nie zapisywał ćwiczeń, ale chciałbym poznać wizję. Próbowałbym się dowiedzieć, w jaki sposób konkretny aspekt zajęć może wpłynąć na bramkarza.
 

Na jednej z konferencji, gdzie byłeś już prelegentem, mówiłeś o nowoczesnym bramkarzu. To jaki powinien być? 

 

- Nowoczesny bramkarz to temat-rzeka. Ta pozycja mocno się zmieniła przez ostatnie lata, a co dopiero względem czasów, w których golkiper mógł łapać piłkę podaną przez własnego zawodnika. Obecnie wymogi piłki nożnej obalają mit, że między słupkami staje ten, kto nie umie grać. 

 

Bramkarz powinien być najbardziej inteligentnym zawodnikiem na boisku - pod względem inteligencji emocjonalnej, boiskowej, a nawet tej zwykłej, życiowej. Golkiper ma wiele zadań przy grze defensywnej, ale i organizacyjnej. Chodzi też o organizację, na przykład przed stałymi fragmentami gry. On musi mieć wpływ na zespół, bo widzi najwięcej ze wszystkich graczy na placu gry. Bramkarz to dziś zawodnik na bramce.


Mam arkusz oceny meczowej bramkarza. Między innymi są tam pola dotyczące ilości interwencji, ale też kontaktów z piłką. Wiesz jak to wygląda ilościowo? W pierwszym kontekście często pojawia się liczba jeden lub dwa W tym drugim mówimy na przykład o dwudziestu kontaktach na jedną połowę. Oczywiście, że golkiper zawsze będzie bronił, ale akcent jest też kładziony na jego zadania w polu. Takie, które ma też „normalny” piłkarz biegający po całym boisku. 

 

Jak scharakteryzowałbyś swój styl pracy?

 

- Obrałem sobie styl, który bardzo mocno bazuje na decyzji. Chcę, by gracze sami decydowali. Staram się z nimi odtwarzać na treningach sytuacje, które pojawią się w trakcie meczów. Jeśli stworzą nawyk, odruch bezwarunkowy, to w spotkaniach będą szybciej decydować i rozpoznawać potencjalne zagrożenie. To pozwoli wybrać lepszą metodę obrony, co może zwiększyć skuteczność. Najważniejsza jest u mnie taktyka interwencji - dostosowanie każdego naszego ruchu do rodzaju finalizacji. Wszystko ma swoje oddzielne zachowanie - dośrodkowanie górą, podanie dołem, piłka prostopadła, strzał z dystansu i tak dalej. Taki fundament ma dawać bramkarzowi skuteczność w meczu.

 

W akademii GKS-u Tychy byłeś odpowiedzialny za stworzenie systemu szkolenia bramkarzy. Jak to wyglądało?

 

- Współtworzyłem system. Wokół tego skupieni byli młodzi ludzie, którzy sami siebie napędzali. To był początek tego, co obecnie jest w Legii. Cel był jeden - zawodnik na bramce i zwiększenie jego skuteczności. Golkiper jest wielkim wsparciem dla zespołu w momencie posiadania piłki. Może stworzyć przewagę, bo przecież bramkarz z drugiego zespołu nie wyjdzie w pole do naszego zawodnika. 

 

Trenowałeś bramkarzy m.in. w Polonii Łaziska Górne, GKS-ie Tychy, Nadwiślanie Góra, Chrobrym Głogów czy teraz w Legii. Trzecia liga, pierwsza, druga, juniorzy… Duża jest różnica w prowadzeniu zawodnika w różnych klasach rozgrywkowych?

 

- Nie. Różnica jest w kontekście kategorii wiekowych. Nad innymi rzeczami skupiamy się pracując z ośmiolatkiem, a nad innymi z szesnastolatkiem. W akademii chcemy dążyć do stopniowego przekazywania pełnej wiedzy golkiperowi. Tak, by kiedyś uznać, ze wie już wszystko. W trzeciej, drugiej czy pierwszej lidze założenie jest takie, że dostajemy już teoretycznie ukształtowanego gracza. Wtedy nie chodzi już o nauczanie, a o doskonalenie. Do tego dochodzą różne aspekty: poziom zespołu, zainteresowanie mediów, presja wyniku lub jej brak, a nawet budżet klubu. Są czasem piłkarze, na których daną drużynę stać i z nimi powinno się łatwiej pracować. Generalnie wszystko zamyka się w tych samych ramach: taktyka danej sytuacji, wyćwiczenie odpowiednich zachowań i rozwinięty proces decyzyjny. 

 

Praca w pierwszej lidze to moment, w którym poczułeś, że to co robisz daje efekty?

 

- Tychy były dla mnie bardzo ważnym momentem. Miałem 25 lat i dostałem pracę w sztabie szkoleniowym Tomasza Fornalika, gdzie trafiłem poprzez przedstawienie CV i trzy rozmowy z trenerem. Nikt mnie tam nie wepchnął. Pracowałem w grupach młodzieżowych GKS-u i może o tyle było mi łatwiej. Szkoleniowiec przychodził jednak z obcego środowiska, szukał sztabu i zdecydował się na mnie.

 

W GKS-ie udało mi się trafić na poziom centralny. Czułem, że dostałem szansę. Moim priorytetem była wtedy praca w seniorach. Jako piłkarz nie osiągnąłem takiego szczebla, a tu mogłem w pewnym sensie powetować sobie czasy zawodnicze i odczuwać adrenalinę weekendowego meczu w roli trenera. Szybko spadłem ze świecznika, bo po trzech miesiącach cały sztab stracił pracę. Potem miałem okazję, powiedzmy, odbudować się w Nadwiślanie Góra i zadzwoniono do mnie z Chrobrego Głogów. Po trudnym początku, udało się tam stworzyć trzecią defensywę rundy. Potem nastał czas na Legię Warszawa. Każdego dnia cieszę się, że tutaj jestem.

 

Jak trafiłeś do Legii? 

 

- Parę lat temu wysyłałem CV na Łazienkowską, ale nie mam mocnego nazwiska, ani nie jestem znanym zawodnikiem i nie czekałem z wielkimi nadziejami na odpowiedź. Przyszedł jednak moment, w którym znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie. Znałem trenera Roberta Picułę pracującego w akademii i dzięki temu mogłem porozmawiać z pionem decyzyjnym. Spotkałem się z dyrekcją dwa razy, a ta po rozmowie kwalifikacyjnej mi zaufała. Dostałem wędkę, ale nie miałem ryby. Musiałem radzić sobie sam. 

 

Wydaje się, że szybko znalazłeś wspólny język z trenerem rezerw, Krzysztofem Dębkiem. 

 

- Chłopak, który wcześniej Warszawę widział tylko na zdjęciach, spotykał się wcześniej z różnymi opiniami. Niepotrzebnie buduje się czasem przeświadczenie na podstawie tego, co się usłyszy. Albo raz pozna się idiotę i potem ktoś może myśleć, że już wszyscy są idiotami. Zastanawiałem się jacy są ludzie w stolicy. 

 

Na początku siedziałem w pokoju trenerskim z pięcioma osobami, których nie znałem i wręcz byłem z nimi na „dzień dobry”. Oni już wcześniej współpracowali, a ja? No-name. Przyjęli mnie świetnie. To ludzie tworzą miejsca. Spotkałem w Legii fantastyczne osoby. Najbliżej jestem ze sztabem rezerw i drużyny z CLJ i wszyscy mi pomogli - na boisku i poza nim. Z Mourinho w jednym klubie nie byłem, ale obecny sztab - w rezerwach - jest najmocniejszy w jakim w ogóle pracowałem. 

 

Od razu dostałeś też pracę koordynatora trenerów bramkarzy w całej akademii Legii. Co się za tym kryje?

 

- Odpowiedzialność za to, jak ma wyglądać bramkarz kończący szkolenie przy Łazienkowskiej. Między innymi kontroluję sposób treningu. Do tego dochodzą zadania dla zawodników czy innych szkoleniowców, ale nie wyobrażam sobie jakiegoś dyktatorstwa. Z Grześkiem Szamotulskim i Arkiem Białostockim bazuję na partnerstwie i wzajemnym wyciąganiu z siebie najlepszych rzeczy. Chcemy stworzyć coś bardzo dobrego. W sumie nie bardzo dobrego, najlepszego w Polsce. 

 

Są zadatki, by szkolenie bramkarzy w Legii było najlepsze w kraju?

 

- Są. Legia daje wszystko jeśli chodzi o rozwój zawodnika. Popatrz, rozmawiamy na zgrupowaniu rezerw. Mimo wszystko, to tylko druga drużyna, a mamy wszystko. Dodatkowo, ten herb pomaga w selekcji ludzi. Powiedzmy, że kilka zespołów zabiega o utalentowanego juniora. Do drzwi zapuka przedstawiciel drużyny z czwartej ligi, to chłopak może nawet nie otworzyć. Pojawi się ktoś z Legii, to wskoczy na barana i bez słowa zjawi się w Warszawie. 

 

Jest taka opinia, że kiedy jest za dobrze, to potrafi to osiągnąć odwrotny efekt. 

 

- Na początku powiedziałem, że podróże kształcą, ale tylko inteligentnych ludzi. A jak jest za dobrze, to bystry człowiek to wykorzysta i odpowiednio spożytkuje. Jeśli ma się świetne warunki, to trzeba od siebie wiele wymagać. Każdy może się tu rozwinąć, ale musi być tego świadomy. 

 

Porozmawiajmy o twoich bramkarzach. Skupmy się na tych, którzy trenują z rezerwami, a skończmy na roczniku 2000 - niżej nie będziemy schodzić. Zacznijmy od Radosława Majeckiego, który przez wielu został okrzyknięty wielkim talentem. 

 

- Pamiętam jedną z pierwszych rozgrzewek z nim. Wpadł w autentyczny trans. Chciał wręcz gryźć - nie mówię, że mnie - ale to była taka mowa ciała. Facet był w lekkim amoku i trzeba to było trochę ukierunkować. Nie powiem, zastanawiałem się nad użyciem gaśnicy. Całość była dla mnie bardzo pozytywna!

 

Chłopak ma przed sobą wielkie perspektywy. Może wiele osiągnąć w piłce i w samej Legii. Powiem wręcz tak - kto, jak nie on? 

 

Wszelkie pochwały są zasłużone? 

 

- Mogę go ocenić z pierwszego rzędu, bo przez ostatnie miesiące pracowaliśmy ze sobą najczęściej. Nie chcę mówić „ach” i „och”, bo jeszcze wiele przed nim. Ma jednak wszystko, żeby ludzie usiedli kiedyś na trybunach i zaczęli wzdychać z radości obserwując jego grę. 

 

Dominika Kąkolewskiego brutalnie można nazwać bramkarzem treningowym. Rzadko ma okazję występować w rezerwach.

 

- Dominik broni głównie na treningach. Bramki w rezerwach strzeże schodzący na mecze golkiper z pierwszej drużyny. Z kolei na rozgrywki Centralnej Ligi Juniorów jest już za stary. Nie ubliżając, Kąkolewski z małego świata przeniósł się na salony, gdzie wszystko jest inne. Duży klub, wielkie oczekiwania, inna jakość zawodników i on cały czas się tego uczy. Na tyle na ile go poznałem, mam wrażenie, że przeżywa obecnie swój najlepszy okres. Mocno go wszyscy dopingują i chcemy, żeby dalej szedł tą drogą. Pokazuje, że kurcze, coś więcej może być z tego chłopaka. W spotkaniach, w których broni, pomaga drużynie. 

 

Maciej Bąbel to utalentowany zawodnik, ale przez kontuzje jego przygoda z piłką stoi pod znakiem zapytania…

 

- Doskwiera mu poważny uraz, który na chwilę obecną przeszkadza mu w normalnym funkcjonowaniu, a co dopiero mówić o sporcie wyczynowym… To bardzo inteligentny chłopak, z którym bardzo przyjemnie mi się pracowało. Głowa? Na najwyższym poziomie, potrafił błyskawicznie przyswajać informacje. Szybko łapał wiedzę i świetnie realizował założenia treningowe. Szkoda tego wszystkiego, bo stać go było na to, by mocno się rozwinąć. 

 

Tomasz Wróblewski? 

 

- Dopiero teraz wszedł w regularny trening ze mną, wcześniej widywałem go głównie w meczach. Powiedzmy sobie szczerze - dało się go zobaczyć sporadycznie, bo spotkania rezerw, CLJ i młodszych juniorów często się ze sobą pokrywają. Regularnie jednak dostawałem analizę wideo i czasem wspólnie ćwiczyliśmy. Chłopak na pewno emocjonalnie dojrzał i jest bardzo, bardzo zdeterminowany. Chce osiągnąć sukces, ale jednocześnie kontroluje to, by nie było to za wszelką cenę, żeby się nie przepalić. Co prawda nie ma 195 czy 190 centymetrów, na co w naszym kraju się patrzy, ale bramkarsko cechuje go wręcz perfekcjonizm. Chodzi mi o to, że ma świetną technikę interwencji, a do tego powoli dodaje świadome ruchy. Przyjemnie ogląda się go między słupkami i mogę mu życzyć jeszcze kilku centymetrów wzrostu oraz tego, by otaczali go dobrzy ludzie. 

 

Józef Burta to w zasadzie nowy zawodnik. Kilka miesięcy temu trafił na Łazienkowską z Pogoni Siedlce. 

 

- Można powiedzieć, że dopiero ściągnęło się go z półki i wyjmuje z folii. Uczy się oddychać Legią i bardzo chce udowodnić swoją wartość. Ma niezłe parametry fizyczno-motoryczne, ale na razie jest za wcześnie na stawianie poważnych ocen. Jest zaangażowany i stara się na zajęciach. Dajmy mu czas sprzedanie swoich umiejętności. 

 

Rocznik 2000 ma trzech bramkarzy. Mateusza Kochalskiego, który pojechał z rezerwami i drużyną CLJ na zgrupowanie oraz Wojciecha Kossmana i Filipa Białoruskiego. 

 

- Kochalski jest w Legii od pół roku. Dużo się u niego w życiu wydarzyło, bo nie jest łatwo przeprowadzić się z rodzinnego domu do Warszawy, gdzie żyje się samemu. Dodatkowo trafił do reprezentacji Polski, a potem awansował u nas do rocznika ’99. Ma przed sobą duże perspektywy i chciałem, by przyjechał na zgrupowanie do Grodziska. Starałem się z nim dużo pracować na boisku, ale też sporo rozmawiać. Mieliśmy na przykład spotkania, na których mogłem przedstawić bramkarzom czego od nich wymagam. Całość poparta była materiałami wideo. 

 

Białoruski trenował z CLJ na początku okresu przygotowawczego. Kossman też sporo potrafi. Brakuje im odrobiny wzrostu, choć nie chcę, by był to jakiś decydujący czynnik, bo mnie też kiedyś zabijano właśnie przez nieodpowiedni wzrost. Muszę jednak oceniać perspektywy na przyszłość. Nie mówię jednak, że jestem bezbłędnym Bogiem. Zobaczymy jak potoczą się ich losy, ale chcę się mylić, jeśli każdy z nich zrobi karierę. Wiadomo jaka jest piłka - na sukces składa się wiele składowych. 

 

Czego brakuje bramkarzowi z akademii, by na dłużej zagościł w pierwszym zespole i przebił się tam? 

 

- Ważne jest otoczenie. Musi przyjść odpowiedni moment, czas i miejsce, w którym dostaną szansę i ktoś im zaufa. W tak wielkim klubie nie jest o to łatwo. Gdyby to był zespół, w którym jest mniejsza presja, to takich graczy byłoby znacznie więcej. Na Łazienkowską może trafić jednak bardzo dobry piłkarz kupiony za sporą ilość gotówki. Chłopak kończący proces szkolenia jest młodziutkim bramkarzem. Taki, który od razu wejdzie między słupki musi być wybitny. Inna opcja jest taka, że ktoś będzie dobry na obecną chwilę, a wybitny w perspektywie. Wtedy musi też zapaść decyzja, że stawiamy na niego od razu, bez względu na wszystko. 

 

Wielu bramkarzy z akademii jest powoływanych do reprezentacji w swoich kategoriach wiekowych…

 

… W swoich kategoriach wiekowych, właśnie. Piłka seniorska się jednak różni. Nie każdy zawodnik, który był świetny w juniorach, zrobił wielką karierę w przyszłości. Niektórzy, jak Artur Boruc, nigdy nie występowali w kadrze. Wiele zależy od dojrzałości mentalnej, w momencie przejścia do seniorów,. Tam przy dobrych wiatrach wystąpi się przy 30-tysięcznej publiczności. To potrafi dać pozytywnego kopa, ale może też zabrać całą pewność siebie. Jesteśmy jednak na dobrej drodze i myślę, że wreszcie dojdzie do sytuacji, w której ktoś wykorzysta szansę - będzie to swego rodzaju klin. Inni pójdą wtedy tą drogą. 

 

Wiele pomaga ci nagrywanie meczów i treningów? Maciej Kowal ustawiający za bramką kamerkę GoPro nie jest rzadkim widokiem. 

 

- Pomaga, bo potem zawodnik dostaje ode mnie nie tylko informację słowną, ale także obraz. Nie chcę z piłkarzami prowadzić dialogu na zasadzie „zrób to, to i to”. Wolę zmuszać do myślenia i pytać „jak się zachowasz?”. Jeśli gracz weźmie odpowiedzialność za odpowiedź i naukę, to wiedza zostanie, a potem stanie się nawykiem. Na treningach prawie w ogóle nie uderzam piłki, bo wolę obserwować i widzieć każdy ruch gracza. Oni mają z kolei dwie perspektywy - oddającego strzał i broniącego. Dzięki temu wiedzą, jak może zachować się atakujący i są o to bogatsi. 

 

Sam obraz wideo pomaga też w tym, że zawodnicy sami starają się wyciągać wnioski. Często jest tak, że nie muszę nawet nic mówić, a oni sami od razu stwierdzają, że w tej i tej sytuacji mogli zachować się lepiej. Człowiek najmocniej odbiera to, co widzi. 

 

Jak współpracujesz z trenerem Krzysztofem Dowhaniem? Pełni rolę pewnego rodzaju mentora, nauczyciela?

 

- Trener Dowhań jest ikoną, nie bójmy się tego powiedzieć. Wypuścił z Legii wychowanków, którzy mają teraz jako bramkarze wielkie nazwiska. Przed pierwszą rozmową cieszyłem się jak dziecko. Nie zawsze mamy czas na kawę, bo trener Dowhań ma wiele obowiązków. Cenię sobie tę relację i zawsze kiedy mnie widzi, wita mnie z wielką empatią. 

 

Pozwól, że zmienię temat. Porozmawiajmy jeszcze o tobie. Gwara śląska nie jest ci obca?

 

- Moi rodzice są z Częstochowy, a do Katowic przeprowadzili się ze względu na to, że mój brat jest głuchoniemy. Tam była jedyna szkoła o takim profilu - jak na tamte czasy. Trafiło się tak, że urodziłem się w Katowicach, ale z typowego Ślązaka nie mam nic. Natomiast przebywając z ludźmi w tamtym otoczeniu, w jakimś stopniu zacząłem się uczyć gwary. Potrafię coś tam powiedzieć i coś zrozumieć, ale na pewno nie wszystko. 

 

Mówiąc generalnie - hanysem się nie czujesz?

 

- Podchodzę z dystansem do terytorialnych przywiązań. Częstochowa w teorii też ma swój region i własną grupę społeczną. Niech to tylko nie zabrzmi, że nie czuję się Polakiem, ale jak mówiłem, to ludzie tworzą nasz świat. Im lepsze osoby na swojej drodze spotkam, tym bardziej będę się czuł z nimi zżyty. W Legii poznałem fantastycznych ludzi, a za parę lat przebywając z nimi mogę się czuć tak, jakbym urodził się w stolicy. 

 

Krążę wokół tego, bo jestem ciekaw jak odnalazłeś się w Warszawie. 

 

- To miejsce do życia dla inteligentnych ludzi. Tutaj jest wszystko i można się łatwo zgubić. Zejdę jeszcze na legijną płaszczyznę. Cieszę się, że ten klub nie był moim pierwszym miejscem pracy. Nie wykorzystałbym tego tak, jak mogę to zrobić teraz. Nie próbuję się upadlać czy stworzyć żalu wokół siebie, ale przeżyłem w swoim życiu momenty, które obecnie pozwalają mi twardo stąpać po ziemi. Mogę się radować z pobytu tutaj, ale nie zaspokajać się tym. Mogę coś po sobie zostawić, choćby system szkolenia. Na chwilę obecną czuję się tutaj tak dobrze, że mógłbym pracować przy Łazienkowskiej do końca swoich dni. 

 

Wracając do Warszawy. Lubię to miasto i takie tempo życia. Moi rodzice mieszkają na uboczu i zawsze w razie potrzeby mogę tam pojechać i odpocząć. 

 

Widzisz duże różnice między Warszawą, a Katowicami? Z tego co mówisz, wynika że w stolicy jest jednak fajniej. 

 

- Jest Warszawa i reszta Polski. Tempo życia jest niesamowite, a Katowice jednak go nie gonią. Zaryzykuje stwierdzenie, że pod tym względem to mała stolica, ale z akcentem na mała. Tam też jest ruch i pewnego rodzaju wariactwo, ale w Warszawie tempo jest razy dwa, pięć albo i dziesięć. 

 

Dotychczas ciągle coś mi nie pasowało. Mieszkałem na Śląsku, w Głogowie, widziałem inne miejscowości przy okazji wyjazdów na mecze i było coś nie tak. Ślask na pewno nie był moim miejscem, nie mógłbym tam umrzeć. Trudno mi było znaleźć obszar, w których chciałbym być. Jednak kiedy pierwszy raz przyjechałem do stolicy, popatrzyłem, że mam tu pracować, miałem wreszcie wrażenie: ok, to jest to. Miałem odczucie, że chcę się tu zatrzymać. Pomijam już sam klub, bo byłbym idiotą gdybym sądził, że to nie jest dobre miejsce. 

 

Kiedy podróżuję na Śląsk odwiedzić córkę, cieszę się, że do niej jadę i mówię, że chwilę odpocznę od Warszawy. Życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Mam radość, że wracam.. Nie od dziecka, ale zobaczenie Pałacu Kultury i miasta pozwala mi się cieszyć. Na święta pojechałem do rodziców, ale kiedy znowu dojechałem do Warszawy, to było po prostu super. 

 

Pracujesz tu pół roku, ale „eLka” na koszulce chyba ci nie ciąży? Nie masz kłopotu, żeby ten znak pokazać chociażby do zdjęcia. 

 

- Jestem z tego dumny. Moim atutem - oceniając subiektywnie - jest intuicja. Czuję ludzi, czuję miejsca i wiem, co będzie dalej. Na przykład wchodzę do mieszkania - wiem, że tu zostanę. Oglądam jakieś auto - będę nim jeździł. Wchodzę na rozmowę kwalifikacyjną - czuję, że będę tu pracował. Tak samo było z Legią. To nie jest pewność siebie, ale… po prostu to czuję i czuję, że stołeczny klub może być moim miejscem.

 

Jestem w Legii i czuję, że tworzy się pewna więź. Pojawiają się emocje i widzę ile daje mi to miejsce. Może nie stoję na rondzie w Katowicach i nie krzyczę na cały głos „Legia”, bo pewnie do Warszawy już bym nie wrócił, ale „eLka” mi nie ciąży. Z żadnym ze śląskich klubów nie czułem się nigdy zżyty. Chodziłem na spotkania GKS-u Katowice, Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze, ale tylko po to, by obejrzeć piłkę nożną na niezłym poziomie. Nigdy nie byłem z nimi emocjonalnie związany, ale też do nikogo uprzedzony. W europejskich pucharach trzymałem kciuki za wszystkie polskie drużyny. Legię jednak lubiłem oglądać. Mówiłem, że stołeczny klub zawsze zostanie dla mnie czymś w telewizji. Na szczęście tak się nie stało, a to co nierealne, zrobiło się realne. 

Polecamy

Komentarze (1)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.