Domyślne zdjęcie Legia.Net

Moge kosztować milion.

Źródło: Przegląd Sportowy

27.04.2002 21:04

(akt. 07.12.2018 12:54)

- Który pseudonim pan woli - "Aco" czy "Vuko"? Wywiad z Aleksander Vukovic
- Który pseudonim pan woli - "Aco" czy "Vuko"?

- W sumie wszystko mi jedno, ale koledzy z Legii nazywają mnie "Aco". To skrót mojego imienia po serbsku. U was mówiono by na mnie Olek. Zupełnie identycznie jak na prezydenta Polski - tłumaczy ze śmiechem Aleksandar Vuković, lider drugiej linii warszawskiej Legii. - Wiem też, jak brzmiałoby po polsku moje nazwisko - skoro vuk znaczy wilk, to Vuković trzeba tłumaczyć na Wilczyński.

- Czuje się już pan mistrzem Polski?

- Skoro byliśmy dotąd cierpliwi, to jeszcze poczekajmy dwa dni. Jesteśmy bardzo bliscy wywalczenia tytułu, ale marzenie spełni się dopiero w niedzielę wieczorem.

- Przyjeżdżając do Warszawy wierzył pan, że Legia wywalczy tytuł?

- Trafiłem na Łazienkowską w bardzo trudnym momencie. Przed trzecią kolejką plasowaliśmy się nisko, ale na szczęście wygraliśmy z Ruchem. I to aż 4:1. Wówczas zauważyłem, że trafiłem do dobrego zespołu. Droga do mistrzostwa była jednak daleka. Dopiero przed inauguracją rudny wiosennej uwierzyłem, że stać nas na wielki wynik. Wówczas ostatecznie doszedłem do wniosku, że warto było przyjechać do Polski.

- I nie żałował pan nawet przez moment? Nawet wówczas, gdy były zaległości w wypłatach?

- Nie przyszedłem do Legii dla pieniędzy. Zresztą nie zarabiam tu tyle, ile bym sobie wymarzył. Zawsze chciałem grać we Francji lub Hiszpanii, dlatego przyjeżdżałem do Polski ze świadomością, że Warszawa nie będzie ostatnim przystankiem w mojej karierze.

- W Polsce zarabia pan jednak lepiej niż w Jugosławii.

- To prawda. Tam mogłem liczyć na równowartość 100 tysięcy złotych, w Legii mój kontrakt opiewa na 200 tysięcy na sezon. Tyle że Polska jest o wiele droższym krajem, więc zarobki realnie nie są dwukrotnie wyższe. Na pewno jednak zyskałem finansowo.

- Wybierał się pan do nas bez zbytniego entuzjazmu. Zmienił pan zdanie o polskiej lidze?

- Jest silna jak na realia Europy wschodniej. Być może nawet trochę silniejsza niż jugosłowiańska, ale boryka się z tymi samymi problemami: finansowymi i organizacyjnymi. Na pewno można tu jednak spotkać i świetnych piłkarzy, i dobre drużyny.

- Legia jest klubem podobnym do pańskiego ukochanego Partizana?

- Identyczni są na pewno kibice. Bardzo surowi, gdy gra się nie układa i najlepsi na świecie, kiedy wygrywamy. Pewnie dlatego nie miałem problemów z aklimatyzacją w Warszawie. Zresztą różnica w poziomach prezentowanych przez moje dwa najbliższe memu sercu kluby nie jest duża. Albo są równie silne, albo Legia nawet trochę lepsza. Uważam, że w Jugosławii spokojnie walczyłaby o mistrzostwo. Bo na pewno jest mocniejsza od Crveny Zvezdy.

- Do Polski nie trafił pan jednak z Partizana.

- To prawda i było w tym sporo przypadku. Klub, do którego byłem wypożyczony, Milicjonar, został akurat rozwiązany. Miałem jednak trochę szczęścia, bo gdy rozgrywaliśmy jedno z ostatnich spotkań - z klubem Stanko Svitlicy, Cukarićki Belgrad - do stolicy Jugosławii przyjechali przedstawiciele Legii. Spodobałem się, więc we dwóch przyjechaliśmy do Warszawy.

- Stanko to pana najlepszy kumpel w Warszawie?

- Jesteśmy rodakami, więc to zrozumiałe, że dużo czasu spędzaliśmy i spędzamy razem. Zresztą wspólnie z Marjanem Gerasimovskim, z którym grałem w Partizanie i Goranem Niamculeviciem, który występuje w rezerwach Legii. Zjednoczyły nas wspólne trudne początki, gdy nie rozumieliśmy po polsku niemal ani słowa. Teraz nie ma już problemu z komunikacją. Nie miałem nauczyciela, regularnie oglądałem telewizję i codziennie czytałem "Przegląd Sportowy". To wystarczyło.

- Często bywa pan na kawie z trenerem Dragomirem Okuką?

- To także mój rodak, który na dodatek sprowadził mnie do Legii. Dlatego wszyscy myślą, iż daje mi więcej swobody. A to nieprawda. Na początku ze dwa, może trzy razy, wyszliśmy wspólnie do kawiarni, bo wszyscy czuliśmy się obco. Później kontakty towarzyskie jednak się skończyły. Trener traktuje mnie tak, jak innych legionistów, a wymaga - jako od obcokrajowca - na pewno więcej. Na pewno miejsca w składzie nie zawdzięczam więc koneksjom. Jestem w porządku wobec kolegów z zespołu, a oni także zachowują bardzo fajnie. Ostatnio byłem na kolacji z Maćkiem Murawskim, ale ze wszystkimi mam również naprawdę bardzo dobre kontakty.

- Wygrał pan walkę o miejsce w składzie z Mariuszem Piekarskim. To duża sztuka.

- Naprawdę przykro mi, że Mariusz nie gra, bo szanuję go za naprawdę wielkie umiejętności. Myślałem, iż będziemy występować razem, ale przy obecnej strategii w podstawowym składzie jest miejsce tylko dla jednego ofensywnego pomocnika. Myślę, że obaj darzymy się sympatią.

- Czuje się pan jednym z liderów Legii?

- Nie. Często jestem w posiadaniu piłki, ale to nie oznacza, że przesądzam wyniki spotkań. Najważniejsi są Czarek Kucharski, Stanko Svitlica i Sylwek Czereszewski, a wcześniej wielką rolę ogrywał Bartek Karwan. To oni strzelili najwięcej bramek. Ja czasami podaję, zaliczyłem dotąd 11 asyst we wszystkich rozgrywkach. Ale walczą wszyscy i wszyscy zasługują na wielkie brawa. Siłą Legii jest gra zespołowa. Inna sprawa, że gdy zaczynałem zabawę w sport, to miałem ofertę z aż dwóch sekcji klubu Borec Banja Luka. Chcieli mnie również trenerzy koszykówki, bo w tej dyscyplinie także zapowiadałem się na niezłego rozgrywającego.

- Tęskni pan za Belgradem?

- Za Belgradem to może nie, ale za rodziną i dziewczyną zdecydowanie tak. Nie widziałem się z bliskimi od czterech miesięcy. Na szczęście w Legii jest wspaniała atmosfera, która pozwoliła mi zwalczyć chandrę.

- To dlaczego nie zabrał pan narzeczonej do Polski?

- Bojana jest bardzo młoda, w tym roku skończy dopiero 20 lat i właśnie rozpoczęła studia. Nie mogła przyjechać do Warszawy nawet na moment. Jesteśmy ze sobą niewiele ponad rok, a niemal osiem miesięcy spędziłem w Polsce. Dlatego przeciwni sprowadzeniu jej tu mogliby być rodzice Bojany.

- To pewnie dużo wydaje pan na telefony?

- Oj, bardzo dużo! Cały czas przychodzą do mnie rachunki. Momentami odnoszę nawet wrażenie, że nie wszystkie są moje. Bo rodzice dzwonią do mnie sami. Codziennie wieczorem, niezmiennie od pięciu lat, odkąd wyprowadziłem się z rodzinnej Banja Luki. Natomiast do Bojany telefonuję regularnie. I gadamy nawet godzinę. Nic więc dziwnego, że rachunki zawsze przekraczają trzy tysiące złotych.

- Polki są równie ładne jak Serbki?

- Jestem bardzo mocno zakochany, więc się za bardzo nie rozglądam. Ale... czasami, gdy tak sobie niewinnie zerknę to widzę, że dziewczyny w Warszawie są ekstra.

- Jedzenie u nas przypadło panu do gustu?

- Nie jestem specjalnie wybredny, mogę jeść wszystko. W Polsce nie jadłem niczego, co by mi nie smakowało. A najbardziej lubię kotlet myśliwski, gulasz i kapustę. Ale to ostatnie warzywo nie do tego stopnia, co Radostin Stanew, który je tylko kapustę. Niedługo wyrośnie mu chyba na głowie zamiast włosów. To oczywiście żart.

- Jakiej muzyki pan słucha?

- Wszystkiego - od Mozarta do... Krzyszofa Krawczyka. Płyta tego ostatniego nagrana wspólnie z Goranem Bregoviciem jest moją ulubioną. Pewnie dlatego, że jednak z melodii jest identyczna, jak jeden z hymnów Partizana.

- Wróci pan do belgradzkiego klubu czy usłucha kibiców Legii i zostanie w Warszawie?

- Nikt z Partizana nie odzywał się do mnie. Szkoda, ale działacze na pewno wiedzą, jak się spisuję w Warszawie. Podpisałem sześcioletni kontrakt za bardzo małe pieniądze. Nie zważałem na to, bo mógłbym w Belgradzie grać nawet za darmo do końca kariery. Moim największym marzeniem nadal pozostaje zresztą strzelenie gola Crvenie Zvezdzie w derby Belgradu. Umowa jest ważna jeszcze dwa lata, więc teraz najmniej zależy ode mnie.

- Kto będzie decydował?

- Najpierw muszą się wypowiedzieć działacze belgradzkiego klubu, potem szefowie Legii. Suma odstępnego za moją kartę nie będzie mała. Jeden z moich kolegów, którzy nigdy nie mieścili się w składzie Partizana, po wypożyczeniu do Korei został wyceniony na milion dolarów. Obawiam się, że w moim przypadku suma nie będzie niższa. Nie wiem więc czy Legia podoła żądaniom belgradzkiego klubu.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.