Nie winimy Leszka Miklasa
12.07.2002 22:07
Gdybyśmy nieco staranniej prowadzili sprawy transferowe, to dziś w kasie byłoby około 2 mln dol. więcej, co pokryłoby długi klubu. Nie winimy za to Leszka Miklasa. Uznaliśmy jednak, że sytuacja kadrowa w spółce nie pozwalała mu poświęcić wystarczająco dużo czasu na negocjacje z piłkarzami i daliśmy mu wsparcie, przesuwając go ze stanowiska prezesa na dyrektora generalnego - mówi Andrzej Zarajczyk, prezes holdingu Pol-Mot mającego w Sportowej Spółce Akcyjnej Legia Warszawa 80 procent udziałów.
Wywiad z Andrzej Zarajczyk
Gdybyśmy nieco staranniej prowadzili sprawy transferowe, to dziś w kasie byłoby około 2 mln dol. więcej, co pokryłoby długi klubu. Nie winimy za to Leszka Miklasa. Uznaliśmy jednak, że sytuacja kadrowa w spółce nie pozwalała mu poświęcić wystarczająco dużo czasu na negocjacje z piłkarzami i daliśmy mu wsparcie, przesuwając go ze stanowiska prezesa na dyrektora generalnego - mówi Andrzej Zarajczyk, prezes holdingu Pol-Mot mającego w Sportowej Spółce Akcyjnej Legia Warszawa 80 procent udziałów.
Maciej Weber: Niedawno powiedział Pan: "Wielu ludzi sądzi, że tak naprawdę w Legii rządzę ja, a to nieprawda".
Andrzej Zarajczyk: Na skutek decyzji PZPN w miejsce stowarzyszeń rządzących się swoimi prawami powstały Sportowe Spółki Akcyjne, siłą rzeczy funkcjonujące w oparciu o kodeks handlowy. Jeśli Legia jest spółką akcyjną, to istnieje w niej podział obowiązków i odpowiedzialności. Akcjonariusze wybierają zarząd, który odpowiada za wszystko, co w klubie się dzieje. Są zresztą opłacani z tego tytułu. W każdym razie prezes na pewno. Ja jestem tylko współwłaścicielem spółki i odpowiadam w stosunku do właścicieli Pol-Motu. Oni mogą zapytać, po co nam właściwie ta Legia i po co wydałem te 3,5 mln dol. Natomiast utrwalił się taki model jeszcze z czasów stowarzyszeń, gdy zawsze jakaś tajemnicza postać, która dawała pieniądze rządziła z ukrycia klubem.
Kto w takim razie podjął decyzję o tym, że Leszek Miklas już nie jest prezesem Legii?
- Zgromadzenie wspólników. Pan Miklas nie został jednak odwołany. W wyniku wygaśnięcia mandatu powołano nowego prezesa. Tak brzmi formuła decyzyjna. W niezwykle skomplikowanej sytuacji uznano, że najważniejsza dla spółki jest próba poprawienia jej stanu finansowego.
Należy przez to rozumieć, że prezes Miklas do tego się nie nadawał?
- Na barki pana Miklasa złożyliśmy chyba zbyt duży ciężar. Sytuacja już wcześniej dojrzała do tego, by udzielić mu wsparcia. Bezpośrednim impulsem była jednak sytuacja z transferami piłkarzy. W obecnej sytuacji polskiej piłki nożnej transfery to jedno z głównych źródeł utrzymania klubów, a w każdym razie Legii na pewno. Gdybyśmy nieco staranniej prowadzili te sprawy, to dziś w kasie byłoby około 700 tys. dol. za przejście Macieja Murawskiego do Arminii Bielefeld. Jakieś pieniądze dostalibyśmy także za transfer Sylwestra Czereszewskiego na Cypr. Jemu również kończył się kontrakt i odchodził jako wolny zawodnik. Po powrocie z Chin zdołał wrócić do podstawowego składu, ponownie się wypromować. Gdyby nie to, zapewne wcale by nie wyjechał do AEL Limassol. No i jest jeszcze sprawa Marcina Mięciela. Wciąż niezamknięta, ale istnieje realne zagrożenie, że znowu stracimy ok. miliona dolarów. Przynajmniej potencjalnie, bo w grudniu kończy mu się kontrakt. W sumie są to jakieś 2 mln dol., czyli kwota mniej więcej równa zadłużeniu Legii. Plus minus wynosi ono bowiem ok. 8 mln zł. Nie winimy za to pana Miklasa. Uznaliśmy, że sytuacja kadrowa w spółce nie pozwalała mu poświęcić wystarczająco dużo czasu na negocjacje z piłkarzami.
Czy wobec tego Leszek Miklas nie mógł zostać na stanowisku i czy nie można było dać mu do pomocy dyrektora generalnego, którą to funkcję stworzono właśnie dla niego?
- Trudno nawet wymyślić kogoś, kto mógłby tak od razu wejść z zewnątrz i wypełniać podstawowe kryterium, czyli posiadać zaufanie wspólników.
A nowy prezes? On nie musi spełniać tego kryterium?
- Edward Trylnik pracuje z nami od dłuższego czasu i zna doskonale sytuację wewnętrzną Legii. On był jednym z tych, którzy na bieżąco analizowali sytuację w klubie. Spółka od momentu powstania nie była nigdy dobrze zorganizowana. Nie było procedur, rozdziału obowiązków, ustalonych kryteriów naboru. Sytuacja spółki teraz bardzo ładnie się wyprostowuje przy okazji audytu prawnego i finansowego w kontekście giełdy. To ci zewnętrzni audytorzy w dużej mierze zwrócili uwagę na wszystkie nieprawidłowości, które trzeba szybko naprawić, by Legia mogła rzeczywiście wypełniać zadanie Spółki Akcyjnej. Powstał więc dylemat, czy pana Leszka kierować na szkolenie w zakresie funkcjonowania SA, czy też wykonać manewr innego rodzaju. Nie był moim człowiekiem, gdy Pol-Mot wchodził do klubu. On już tam był zatrudniony, wcześniej pracował w FSO. Podobał mi się, bo to pasjonat, a poza tym lubię pracować z młodymi ludźmi. Gdyby dostał do zarządzania spółkę dobrze zorganizowaną, to pewnie nie byłoby problemu.
Jakie konkretne zadanie postawiono przed nowym prezesem zarządu?
- Kwestią najbliższych miesięcy jest ustabilizowanie sytuacji finansowej spółki, czyli odpowiedź, z jakich źródeł będzie czerpać, by zapewnić sobie spokojną przyszłość. Stawia mi się zarzut, że Pol-Mot poszukuje partnera. Legia to klub warszawski, jeden z ważniejszych w Polsce i nawet takiej spółce jak moja niełatwo go udźwignąć. Należy poszukać więcej partnerów niż jeden prezes Zarajczyk.
Co Pan może zaoferować?
- Moja podstawowa oferta to, by podzielić się z potencjalnym inwestorem pakietem po 40 procent. Wcale nie chcę sprzedawać udziałów. Do takiej struktury można najłatwiej doprowadzić przez podwyższenie kapitału. Tylko im dłużej obserwuję to, co dzieje się wokół futbolu, to widzę, w jak dziwnej sytuacji znajduje się Legia. Z jednej strony zdobywamy mistrzostwo. To dla każdego miasta bardzo istotny element promocji. Słynny jest przypadek madryckiego Realu mającego bodajże 100 mln dol. długu. Miasto kupiło majątek klubu, by pokryć jego zadłużenia, po czym ten sam majątek oddało mu za darmo. My pomocy ze strony władz Warszawy nie mamy. Po zdobyciu mistrzostwa Polski odezwały się głosy, być może i słuszne, kto pokryje szkody wyrządzone przez kibiców na terenie miasta podczas fety. Ale nikt nawet nie wspomniał o pomocy zadłużonemu klubowi. W całej Europie futbol bywa wspomagany przez władze municypalne, narodowe federacje piłkarskie czy inne struktury. Polska jest tutaj wyjątkiem. Nadal głośno wokół sprawy terenów, na których znajduje się Legia. Miasto zawiesza rozmowy na wieść o kiepskiej sytuacji finansowej spółki, która ma budować stadion. Takie działanie raczej nam nie pomaga.
Wiceprezydent Warszawy stwierdził, że władze miasta poprosiły o ujawnienie stosownych dokumentów i zgody na to nie otrzymały.
- To nieporozumienie. Legia SA jest w fazie przygotowywania prospektu dla zaprezentowania go Komisji Papierów Wartościowych. W tym celu sporządzany jest audyt finansowy i prawny, który będzie zaprezentowany nie tylko włodarzom miasta, ale również wszystkim potencjalnym inwestorom. Chcemy też pokazać aktualny, czerwcowy bilans Pol-Motu (z całkiem przyzwoitym zyskiem netto za 6 miesięcy).
Dlaczego tak ważne jest, by Legia weszła na giełdę?
- Giełda jest jednym ze źródeł finansowania. Stadion musi być remontowany i próbujemy pozyskać inwestorów, którzy by taką możliwość nam zapewnili. Ale musimy patrzeć na problem szeroko - nie tylko przez pryzmat pozyskania inwestorów bezpośrednich. Chcemy również, by prawdziwe stało się hasło, że jest to "Nasza Legia". Jeśli kibice kupią akcje, to będą mieli pełne prawo, by zacząć tak mówić. A jednocześnie pomogą, aby ich stadion stał się bezpieczniejszy, by była na nim lepsza widoczność.
Ile może kosztować taka jedna akcja?
- Nad tą sprawą dyskutują fachowcy. Został zaangażowany Dom Maklerski Pekao SA, pracuje nad tym audytor - międzynarodowa firma BDO, której szefem jest zresztą były piłkarz Andre Henin. Za przykład stawia nam Kopenhagę, gdzie często przeprowadzane są takie emisje interwencyjne albo w celu pozyskania środków na zakup piłkarzy, albo na remonty obiektów sportowych. Tak zachęcił nas do upublicznienia Legii. Czy to się stanie, czy nie, to zależy jeszcze od wielu czynników. Na pewno nie może to przebiegać w atmosferze totalnej niechęci do wszystkiego, co w Legii się dzieje. Niestety, choć wielu ludzi deklaruje uczucie dla klubu, w tym także działacze samorządowi, to najczęściej jest to miłość pozorowana. Oczywiście inaczej sprawa się ma z naszymi wspaniałymi kibicami, na których przede wszystkim liczymy. Gdy niepewny podpisania kontraktu był Jacek Zieliński, proponowali podwyższenie cen biletów na mecze, by określoną nadwyżkę przeznaczyć na uposażenie krzywdzonego według nich zawodnika. Widać więc, że oni nie tylko przychodzą na stadion, ale rzeczywiście martwią się tym, co dzieje się w klubie.
Legia zamierza wejść na giełdę. Skąd przekonanie, że się uda, skoro nie udało się to tak wielkiej firmie jaką jest ITI?
Andrzej Zarajczyk: Tu chodzi o kwestię przyszłości spółek medialnych. Zwłaszcza na warszawskiej giełdzie, nie przeżywającej specjalnego rozkwitu. Zresztą, nie tylko tutaj obroty nie są zbyt wielkie, bo cały świat przeżywa kryzys. Legia niewątpliwie zaliczałaby się do grupy spółek medialnych, wobec czego niektórzy próbują dowodzić, że skoro ITI nie mogło uplasować akcji według założonych przez analityków cen, to tym bardziej nie uda się to Legii. Tymczasem to kwestia bardziej złożona. ITI nie uplasowało swojej emisji według określonych cen, co wcale nie znaczy, że w przyszłości nie osiągnie celu. Podobnie jak w przypadku Legii. Musimy sobie tylko zadać pytanie - kiedy? Zastanowić się, czy akurat ten moment jest najlepszy i z punktu widzenia wyników klubu, i z punktu widzenia perspektyw pozyskania terenów, na których znajduje się stadion.
ITI było jednym z potencjalnych inwestorów Legii?
- Nigdy nie złożyło nam oficjalnej oferty. Dość dawno w tej sprawie były tylko wstępne kontakty. Wstępne rozmowy przeprowadziliśmy również z firmą medialną IMS. Sprawa się nie posunęła. Najbardziej zaawansowane były negocjacje z bankiem HSBC. Mniej więcej rok temu podpisaliśmy list intencyjny w sprawie odsprzedaży pakietu udziałów w Legii. Ale kontrahent nie wypełnił zobowiązania tłumacząc, że musi odłożyć inwestycję na przyszłość. Chodziło o przejęcie pakietu strategicznego.
A jaki w ogóle był powód wejścia Pol-Motu do Legii? Chyba nie zysk, bo ten w klubie sportowym nie tak łatwo osiągnąć.
- Staliśmy się akcjonariuszem mającym 40 proc. udziałów, ponieważ Daewoo chciało utworzyć pierwszą Sportową Spółkę Akcyjną, a ustawa przewidywała, że podmiot, w którym przeważa kapitał zagraniczny może objąć tylko 30 proc. Aby więc ta spółka mogła powstać poproszono mnie, bym wziął te 40 proc., a całą politykę w roli aktywnego akcjonariusza będą prowadzić Koreańczycy. 30 proc. miał mieć CWKS. Potem nastąpił kryzys Daewoo i w tym czasie pojawił się HSBC, drugi pod względem wielkości bank inwestycyjny na świecie. Jego prezes Thomas David Thomas zaproponował mi skumulowanie 70 proc. akcji, a następnie odkupienie ich ode mnie. Przy podwyższeniu kapitału on miałby 80 proc., a Pol-Motowi zostałoby w tej spółce 10 proc. No i kapitał podnieśliśmy, przez co musieliśmy pokryć bieżące zobowiązania Legii wynoszące 3 mln zł. Tymczasem HSBC dostał z centrali w Londynie negatywną odpowiedź i do spółki nie przystąpił. Teraz oskarża się nas, że chcemy na tej Legii zarobić, a tak naprawdę to jako jedyni do niej dołożyliśmy. Poszukujemy więc chętnego, który zechciałby się podzielić udziałami w stosunku 40:40 (20 proc. nadal ma CWKS - przyp. red.). Zyski są możliwe - w przypadku dobrze prowadzonych transferów, poprawienia wpływów z marketingu i reklamy, przy założeniu, że wpływy z praw telewizyjnych nie będą rosły, przy ograniczeniu w przyszłości kosztów płac zawodniczych (prawo Bosmana ma dwa końce - daje piłkarzom wolność, ale także zwiększa ich podaż). Warunek jest jeden - musimy zmodernizować stadion. Bez tego trudno powiększać wpływy z biletów. Inne też będzie pozyskiwanie reklamodawców na obiekcie, który będzie do tego przystosowany. Aby jednak rozpocząć modernizację musimy z kolei mieć prawo do terenów.
A gdyby potencjalny inwestor chciał, żeby Pol-Mot pozbył się wszystkich udziałów?
- Oczywiście naszym marzeniem byłoby, żeby zostawić sobie choć 10 procent, ale jeżeli ktoś za wszelką cenę będzie chciał abyśmy wyszli ze spółki, to takie rozwiązanie też jest możliwe.
Ostatnio Rada Warszawy zdjęła sprawę przekazania wam terenów Legii z porządku obrad właściwie w ostatniej chwili.
W rozmowach z prezydentem Warszawy Wojciechem Kozakiem byliśmy dość elastyczni i w zasadzie wszystkie żądania co do zabezpieczenia interesów miasta zostały przyjęte bez dyskusji. Miasto samo zbudowało projekt spółki. Ostatnio pojawiło się jednak żądanie, które nas zdumiało. Dotyczyło zobowiązania, że na tym terenie powstanie 50-metrowa, olimpijska pływalnia. Poczułem się mocno zaniepokojony rzeczywistymi intencjami rozmówców, bo całkiem niedawno dowiedziałem się o udzieleniu zgody na budowę największego aquaparku przy ulicy Rozbrat. Nie można przecież oczekiwać, że nasze plany inwestycyjne będą realizowane bez związku z otaczającymi warunkami ekonomicznymi. Byłem gorącym zwolennikiem wybudowania na terenach Legii nowoczesnego aquaparku z odkrytym basenem, nawiązującego do wieloletnich tradycji. Jeśli jednak przy udziale miasta w odległości 500 metrów ma być wybudowany ogromny kompleks o identycznym przeznaczeniu, to gdzieś są granice szaleństwa. To co, zabudujemy cały region basenami i będziemy tam karpie hodować? Bo nikt tam nie przyjdzie.
W pańskim gabinecie leży projekt kompleksu sportowego zlokalizowanego przy ulicy Łazienkowskiej i okolicach. Ma świeżą datę - 24 czerwca. Jakie będą jego losy?
- To zależy od decyzji władz miasta. My jesteśmy gotowi zapewnić nowej spółce kwotę 4 mln dol. dla objęcia 95 proc. akcji.
Niedawno przyznał Pan, że obecnie Pol-Mot prowadzi rozmowy z trzema potencjalnymi inwestorami. Jednym z nich jest Andrzej Jakubas i jego firma Multivita.
- Z panem Jakubasem miałem jedną rozmowę i próbuję go zainteresować Legią. Na razie trudno coś powiedzieć. Pozostali kontrahenci, o ile staną się realni także niedługo zostaną ujawnieni, ale tylko w przypadku jeżeli zostaniemy do tego upoważnieni.
W Legię próbuje inwestować także prywatny sponsor Andrzej Fijałkowski, dysponujący m.in. kartami takich piłkarzy Legii jak Stanko Svitlica i Siergiej Omieljańczuk.
- Od dłuższego czasu proponuję mu, by przystąpił ze mną do spółki, chociażby wnosząc aportem piłkarzy. Do tej pory nie uzgodniliśmy warunków, ale sprawa pozostaje aktualna. Dyskutowaliśmy także wariant, że mógłby wykupić część udziałów w spółce. Byłoby to korzystne dla wszystkich, bo w moim przekonaniu zawodnicy powinni być zależni tylko od klubu, dzięki czemu udałoby się uniknąć takich nieporozumień jakie mieliśmy ostatnio w przypadku Svitlicy. Zresztą piłkarz znajduje się w trochę schizofrenicznej sytuacji. Z jednej strony wie, że powinien robić to, czego wymaga od niego właściciel, a z drugiej istnieje problem Legii i jej potrzeb, jej dyscypliny organizacyjnej. Porozumienie z panem Fijałkowskim bardzo by współpracę z nim uporządkowało.
Jak wygląda sprawa wejścia piwa do Legii?
- To jest nasza, że tak powiem stała propozycja. Wydaje nam się, że zwłaszcza browary warszawskie mogłyby mieć kontakt z klubem. Ta sprawa jest realna. Chodziłoby przede wszystkim o reklamowanie się browarów na naszym stadionie, ale gdyby były jakieś dalej idące pomysły, to jesteśmy otwarci.
Już niedługo na koszulkach piłkarzy Legii pojawi się logo Kredyt Banku.
- Dla obu stron układ jest bardzo korzystny. Koszulka Legii to niezwykle silny nośnik promocji. Myślę, że analizy, które Kredyt Bank przeprowadzi w trakcie funkcjonowania kontraktu potwierdzą mój pogląd. Jednocześnie ten układ zwalnia Legię z zobowiązań wobec Daewoo. Krótko rzecz biorąc - zadłużenie klubu w ten sposób radykalnie się obniża. Natomiast nieprawdziwe są założenia, że w grę wchodzą tu jakieś zadłużenia Pol-Motu.
Mówił Pan, że zadłużenie Legii wynoszące ok. 2 mln dol. mogło zostać pokryte, gdyby udało się wyegzekwować pieniądze za transfery Macieja Murawskiego, Sylwestra Czereszewskiego, a następnie Marcina Mięciela, który od nowego roku będzie także wolnym zawodnikiem. Czy części tego zadłużenia nie pokryją za to pieniądze z transferów Wojciecha Kowalewskiego do Szachtara Donieck i Bartosza Karwana do Herthy Berlin?
- Za Karwana dostaniemy w sumie niewielkie pieniądze. Umowa jaką miał nie pozwalała w pełni zdyskontować wartości jaką reprezentował. Zapłata ma wpłynąć do 15 lipca, czyli do najbliższego poniedziałku. Te pieniądze na chwilę poprawią sytuację Legii, ale nie można liczyć, że będzie to przełom. Za Kowalewskiego już niczego się nie spodziewamy, bo jego transfer został uregulowany jednorazowo i w całości.
Są jeszcze jakieś dodatkowe możliwości zlikwidowania zadłużenia?
- Rozmawiamy z pewną firmą zainteresowaną partycypacją oraz rozwojem wszystkiego co związane jest z promocyjną siłą znaku Legia i futbolowego klubu Legia. O tym będę mógł szerzej opowiedzieć dopiero za kilka dni. Być może więc już w niedługim czasie znajdziemy rozwiązania, które pozwolą przezwyciężyć to chwilowe załamanie. Ono niewątpliwie jest tylko chwilowe. Legia pozostaje jednym z najbogatszych klubów, jeżeli chodzi o zasoby utalentowanych piłkarzy. Trzeba tylko to odpowiednio zdyskontować i sytuacja niewątpliwie w najbliższym czasie się ustabilizuje. Chcemy tę Legię budować nieco głębiej, i do tego także potrzebujemy partnera, wykorzystując potencjał młodego Strejlaua i starego Strejlaua, który jest nam życzliwy będąc pasjonatem szkolenia od podstaw. W przeszłości były pod tym względem duże zaniedbania. Choć zdaję sobie sprawę, że takie deklaracje w momencie, gdy przeżywamy kłopoty mogą zostać potraktowane z przymrużeniem oka.
Piłkarze nie dostali premii za mistrzostwo.
- To w tej chwili nasze największe zmartwienie. Zaległości dotyczą na szczęście tylko tych premii. Pozostałe zobowiązania, w tym podatkowe są regulowane w miarę na czas.
Pojawił się pomysł, by należności zawodnikom wypłacić w akcjach. Nie są szczęśliwi z tego powodu.
- Jest kilka pomysłów. Zobowiązania wobec graczy absolutnie musimy wypełniać, ale nie możemy tego zrobić w tej chwili. Każdy zawodnik ma umowę z klubem. Można do niej wpisać prawa do udziału z kwoty transferowej. Wtedy piłkarz może mieć pewność, że nikt tych pieniędzy mu nie zabierze. Oczywiście biorąc pod uwagę odsetki, bo pieniądz ma przecież swoje prawa. Taką formą będą jednak zainteresowani zawodnicy w fazie rozwojowej, natomiast zawodnicy starszego pokolenia już nie. Do wypłaty w akcjach piłkarze rzeczywiście są nastawieni niechętnie. To zresztą zrozumiałe przy wrzawie towarzyszącej sytuacji finansowej Legii. Co dla nich może oznaczać wypłata w akcjach klubu, który jak pisze prasa jutro albo pojutrze ma zbankrutować? Sytuacja będzie oczywiście inaczej wyglądać, gdy zakwalifikujemy się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, a inaczej, gdy to się nie uda.
Nie ma zagrożenia, że klubowi grozi bankructwo?
- Zarząd spółki pracuje nad dwoma scenariuszami. Nawet jeżeli nie awansujemy, to zagrożenia nie ma.
Ma Pan duży wpływ na to co się dzieje w Legii. Nie było nigdy pomysłu, by prezesem klubu został osobiście Andrzej Zarajczyk?
- Wiele osób mnie do tego namawiało. Ja jednak tak naprawdę nie cierpię tzw. publicity, rozgłosu. Jestem człowiekiem, który lubi sobie siedzieć nie na słońcu, tylko w cieniu. Nie mam żadnych ambicji politycznych. Mam za to dobrą, ciekawą firmę pochłaniającą niemal cały mój czas. Legia jest wyzwaniem dla ludzi budujących swoje nazwisko, chcących wykreować siebie i swoje talenty. Z tego też powodu dawno skreśliłem ten pomysł z ewidencji. Chętnie natomiast widziałbym kogoś, kto poprzez sprawne poprowadzenie klubu umiałby się wykreować. Legia do tego nadaje się znakomicie.
A jaka jest kondycja Pol-Motu?
- Moja firma za ostatnie półrocze ma dodatni wynik. W lipcu przeprowadziliśmy kolejną dobrą transakcję, która poprawi naszą sytuację finansową. Ta sytuacja bywała lepsza, ale jest przyzwoita. Zwłaszcza w czasach kryzysu.
POL-MOT Holding S.A. jest polską grupą kapitałową. Na międzynarodowym rynku obecny od ponad 35 lat. W tym czasie współpracował z renomowanymi firmami (Steyer, Daewoo, Mazda, Alfa Laval i wiele innych), zbudował sieci dealerstwa samochodowego w Polsce. Obecnie jest grupą ponad 20 spółek z ograniczoną odpowiedzialnością i
spółek akcyjnych. Podstawą działalności jest sprzedaż samochodów i produkcja maszyn rolniczych oraz budownictwo.
Maciej Weber: Niedawno powiedział Pan: "Wielu ludzi sądzi, że tak naprawdę w Legii rządzę ja, a to nieprawda".
Andrzej Zarajczyk: Na skutek decyzji PZPN w miejsce stowarzyszeń rządzących się swoimi prawami powstały Sportowe Spółki Akcyjne, siłą rzeczy funkcjonujące w oparciu o kodeks handlowy. Jeśli Legia jest spółką akcyjną, to istnieje w niej podział obowiązków i odpowiedzialności. Akcjonariusze wybierają zarząd, który odpowiada za wszystko, co w klubie się dzieje. Są zresztą opłacani z tego tytułu. W każdym razie prezes na pewno. Ja jestem tylko współwłaścicielem spółki i odpowiadam w stosunku do właścicieli Pol-Motu. Oni mogą zapytać, po co nam właściwie ta Legia i po co wydałem te 3,5 mln dol. Natomiast utrwalił się taki model jeszcze z czasów stowarzyszeń, gdy zawsze jakaś tajemnicza postać, która dawała pieniądze rządziła z ukrycia klubem.
Kto w takim razie podjął decyzję o tym, że Leszek Miklas już nie jest prezesem Legii?
- Zgromadzenie wspólników. Pan Miklas nie został jednak odwołany. W wyniku wygaśnięcia mandatu powołano nowego prezesa. Tak brzmi formuła decyzyjna. W niezwykle skomplikowanej sytuacji uznano, że najważniejsza dla spółki jest próba poprawienia jej stanu finansowego.
Należy przez to rozumieć, że prezes Miklas do tego się nie nadawał?
- Na barki pana Miklasa złożyliśmy chyba zbyt duży ciężar. Sytuacja już wcześniej dojrzała do tego, by udzielić mu wsparcia. Bezpośrednim impulsem była jednak sytuacja z transferami piłkarzy. W obecnej sytuacji polskiej piłki nożnej transfery to jedno z głównych źródeł utrzymania klubów, a w każdym razie Legii na pewno. Gdybyśmy nieco staranniej prowadzili te sprawy, to dziś w kasie byłoby około 700 tys. dol. za przejście Macieja Murawskiego do Arminii Bielefeld. Jakieś pieniądze dostalibyśmy także za transfer Sylwestra Czereszewskiego na Cypr. Jemu również kończył się kontrakt i odchodził jako wolny zawodnik. Po powrocie z Chin zdołał wrócić do podstawowego składu, ponownie się wypromować. Gdyby nie to, zapewne wcale by nie wyjechał do AEL Limassol. No i jest jeszcze sprawa Marcina Mięciela. Wciąż niezamknięta, ale istnieje realne zagrożenie, że znowu stracimy ok. miliona dolarów. Przynajmniej potencjalnie, bo w grudniu kończy mu się kontrakt. W sumie są to jakieś 2 mln dol., czyli kwota mniej więcej równa zadłużeniu Legii. Plus minus wynosi ono bowiem ok. 8 mln zł. Nie winimy za to pana Miklasa. Uznaliśmy, że sytuacja kadrowa w spółce nie pozwalała mu poświęcić wystarczająco dużo czasu na negocjacje z piłkarzami.
Czy wobec tego Leszek Miklas nie mógł zostać na stanowisku i czy nie można było dać mu do pomocy dyrektora generalnego, którą to funkcję stworzono właśnie dla niego?
- Trudno nawet wymyślić kogoś, kto mógłby tak od razu wejść z zewnątrz i wypełniać podstawowe kryterium, czyli posiadać zaufanie wspólników.
A nowy prezes? On nie musi spełniać tego kryterium?
- Edward Trylnik pracuje z nami od dłuższego czasu i zna doskonale sytuację wewnętrzną Legii. On był jednym z tych, którzy na bieżąco analizowali sytuację w klubie. Spółka od momentu powstania nie była nigdy dobrze zorganizowana. Nie było procedur, rozdziału obowiązków, ustalonych kryteriów naboru. Sytuacja spółki teraz bardzo ładnie się wyprostowuje przy okazji audytu prawnego i finansowego w kontekście giełdy. To ci zewnętrzni audytorzy w dużej mierze zwrócili uwagę na wszystkie nieprawidłowości, które trzeba szybko naprawić, by Legia mogła rzeczywiście wypełniać zadanie Spółki Akcyjnej. Powstał więc dylemat, czy pana Leszka kierować na szkolenie w zakresie funkcjonowania SA, czy też wykonać manewr innego rodzaju. Nie był moim człowiekiem, gdy Pol-Mot wchodził do klubu. On już tam był zatrudniony, wcześniej pracował w FSO. Podobał mi się, bo to pasjonat, a poza tym lubię pracować z młodymi ludźmi. Gdyby dostał do zarządzania spółkę dobrze zorganizowaną, to pewnie nie byłoby problemu.
Jakie konkretne zadanie postawiono przed nowym prezesem zarządu?
- Kwestią najbliższych miesięcy jest ustabilizowanie sytuacji finansowej spółki, czyli odpowiedź, z jakich źródeł będzie czerpać, by zapewnić sobie spokojną przyszłość. Stawia mi się zarzut, że Pol-Mot poszukuje partnera. Legia to klub warszawski, jeden z ważniejszych w Polsce i nawet takiej spółce jak moja niełatwo go udźwignąć. Należy poszukać więcej partnerów niż jeden prezes Zarajczyk.
Co Pan może zaoferować?
- Moja podstawowa oferta to, by podzielić się z potencjalnym inwestorem pakietem po 40 procent. Wcale nie chcę sprzedawać udziałów. Do takiej struktury można najłatwiej doprowadzić przez podwyższenie kapitału. Tylko im dłużej obserwuję to, co dzieje się wokół futbolu, to widzę, w jak dziwnej sytuacji znajduje się Legia. Z jednej strony zdobywamy mistrzostwo. To dla każdego miasta bardzo istotny element promocji. Słynny jest przypadek madryckiego Realu mającego bodajże 100 mln dol. długu. Miasto kupiło majątek klubu, by pokryć jego zadłużenia, po czym ten sam majątek oddało mu za darmo. My pomocy ze strony władz Warszawy nie mamy. Po zdobyciu mistrzostwa Polski odezwały się głosy, być może i słuszne, kto pokryje szkody wyrządzone przez kibiców na terenie miasta podczas fety. Ale nikt nawet nie wspomniał o pomocy zadłużonemu klubowi. W całej Europie futbol bywa wspomagany przez władze municypalne, narodowe federacje piłkarskie czy inne struktury. Polska jest tutaj wyjątkiem. Nadal głośno wokół sprawy terenów, na których znajduje się Legia. Miasto zawiesza rozmowy na wieść o kiepskiej sytuacji finansowej spółki, która ma budować stadion. Takie działanie raczej nam nie pomaga.
Wiceprezydent Warszawy stwierdził, że władze miasta poprosiły o ujawnienie stosownych dokumentów i zgody na to nie otrzymały.
- To nieporozumienie. Legia SA jest w fazie przygotowywania prospektu dla zaprezentowania go Komisji Papierów Wartościowych. W tym celu sporządzany jest audyt finansowy i prawny, który będzie zaprezentowany nie tylko włodarzom miasta, ale również wszystkim potencjalnym inwestorom. Chcemy też pokazać aktualny, czerwcowy bilans Pol-Motu (z całkiem przyzwoitym zyskiem netto za 6 miesięcy).
Dlaczego tak ważne jest, by Legia weszła na giełdę?
- Giełda jest jednym ze źródeł finansowania. Stadion musi być remontowany i próbujemy pozyskać inwestorów, którzy by taką możliwość nam zapewnili. Ale musimy patrzeć na problem szeroko - nie tylko przez pryzmat pozyskania inwestorów bezpośrednich. Chcemy również, by prawdziwe stało się hasło, że jest to "Nasza Legia". Jeśli kibice kupią akcje, to będą mieli pełne prawo, by zacząć tak mówić. A jednocześnie pomogą, aby ich stadion stał się bezpieczniejszy, by była na nim lepsza widoczność.
Ile może kosztować taka jedna akcja?
- Nad tą sprawą dyskutują fachowcy. Został zaangażowany Dom Maklerski Pekao SA, pracuje nad tym audytor - międzynarodowa firma BDO, której szefem jest zresztą były piłkarz Andre Henin. Za przykład stawia nam Kopenhagę, gdzie często przeprowadzane są takie emisje interwencyjne albo w celu pozyskania środków na zakup piłkarzy, albo na remonty obiektów sportowych. Tak zachęcił nas do upublicznienia Legii. Czy to się stanie, czy nie, to zależy jeszcze od wielu czynników. Na pewno nie może to przebiegać w atmosferze totalnej niechęci do wszystkiego, co w Legii się dzieje. Niestety, choć wielu ludzi deklaruje uczucie dla klubu, w tym także działacze samorządowi, to najczęściej jest to miłość pozorowana. Oczywiście inaczej sprawa się ma z naszymi wspaniałymi kibicami, na których przede wszystkim liczymy. Gdy niepewny podpisania kontraktu był Jacek Zieliński, proponowali podwyższenie cen biletów na mecze, by określoną nadwyżkę przeznaczyć na uposażenie krzywdzonego według nich zawodnika. Widać więc, że oni nie tylko przychodzą na stadion, ale rzeczywiście martwią się tym, co dzieje się w klubie.
Legia zamierza wejść na giełdę. Skąd przekonanie, że się uda, skoro nie udało się to tak wielkiej firmie jaką jest ITI?
Andrzej Zarajczyk: Tu chodzi o kwestię przyszłości spółek medialnych. Zwłaszcza na warszawskiej giełdzie, nie przeżywającej specjalnego rozkwitu. Zresztą, nie tylko tutaj obroty nie są zbyt wielkie, bo cały świat przeżywa kryzys. Legia niewątpliwie zaliczałaby się do grupy spółek medialnych, wobec czego niektórzy próbują dowodzić, że skoro ITI nie mogło uplasować akcji według założonych przez analityków cen, to tym bardziej nie uda się to Legii. Tymczasem to kwestia bardziej złożona. ITI nie uplasowało swojej emisji według określonych cen, co wcale nie znaczy, że w przyszłości nie osiągnie celu. Podobnie jak w przypadku Legii. Musimy sobie tylko zadać pytanie - kiedy? Zastanowić się, czy akurat ten moment jest najlepszy i z punktu widzenia wyników klubu, i z punktu widzenia perspektyw pozyskania terenów, na których znajduje się stadion.
ITI było jednym z potencjalnych inwestorów Legii?
- Nigdy nie złożyło nam oficjalnej oferty. Dość dawno w tej sprawie były tylko wstępne kontakty. Wstępne rozmowy przeprowadziliśmy również z firmą medialną IMS. Sprawa się nie posunęła. Najbardziej zaawansowane były negocjacje z bankiem HSBC. Mniej więcej rok temu podpisaliśmy list intencyjny w sprawie odsprzedaży pakietu udziałów w Legii. Ale kontrahent nie wypełnił zobowiązania tłumacząc, że musi odłożyć inwestycję na przyszłość. Chodziło o przejęcie pakietu strategicznego.
A jaki w ogóle był powód wejścia Pol-Motu do Legii? Chyba nie zysk, bo ten w klubie sportowym nie tak łatwo osiągnąć.
- Staliśmy się akcjonariuszem mającym 40 proc. udziałów, ponieważ Daewoo chciało utworzyć pierwszą Sportową Spółkę Akcyjną, a ustawa przewidywała, że podmiot, w którym przeważa kapitał zagraniczny może objąć tylko 30 proc. Aby więc ta spółka mogła powstać poproszono mnie, bym wziął te 40 proc., a całą politykę w roli aktywnego akcjonariusza będą prowadzić Koreańczycy. 30 proc. miał mieć CWKS. Potem nastąpił kryzys Daewoo i w tym czasie pojawił się HSBC, drugi pod względem wielkości bank inwestycyjny na świecie. Jego prezes Thomas David Thomas zaproponował mi skumulowanie 70 proc. akcji, a następnie odkupienie ich ode mnie. Przy podwyższeniu kapitału on miałby 80 proc., a Pol-Motowi zostałoby w tej spółce 10 proc. No i kapitał podnieśliśmy, przez co musieliśmy pokryć bieżące zobowiązania Legii wynoszące 3 mln zł. Tymczasem HSBC dostał z centrali w Londynie negatywną odpowiedź i do spółki nie przystąpił. Teraz oskarża się nas, że chcemy na tej Legii zarobić, a tak naprawdę to jako jedyni do niej dołożyliśmy. Poszukujemy więc chętnego, który zechciałby się podzielić udziałami w stosunku 40:40 (20 proc. nadal ma CWKS - przyp. red.). Zyski są możliwe - w przypadku dobrze prowadzonych transferów, poprawienia wpływów z marketingu i reklamy, przy założeniu, że wpływy z praw telewizyjnych nie będą rosły, przy ograniczeniu w przyszłości kosztów płac zawodniczych (prawo Bosmana ma dwa końce - daje piłkarzom wolność, ale także zwiększa ich podaż). Warunek jest jeden - musimy zmodernizować stadion. Bez tego trudno powiększać wpływy z biletów. Inne też będzie pozyskiwanie reklamodawców na obiekcie, który będzie do tego przystosowany. Aby jednak rozpocząć modernizację musimy z kolei mieć prawo do terenów.
A gdyby potencjalny inwestor chciał, żeby Pol-Mot pozbył się wszystkich udziałów?
- Oczywiście naszym marzeniem byłoby, żeby zostawić sobie choć 10 procent, ale jeżeli ktoś za wszelką cenę będzie chciał abyśmy wyszli ze spółki, to takie rozwiązanie też jest możliwe.
Ostatnio Rada Warszawy zdjęła sprawę przekazania wam terenów Legii z porządku obrad właściwie w ostatniej chwili.
W rozmowach z prezydentem Warszawy Wojciechem Kozakiem byliśmy dość elastyczni i w zasadzie wszystkie żądania co do zabezpieczenia interesów miasta zostały przyjęte bez dyskusji. Miasto samo zbudowało projekt spółki. Ostatnio pojawiło się jednak żądanie, które nas zdumiało. Dotyczyło zobowiązania, że na tym terenie powstanie 50-metrowa, olimpijska pływalnia. Poczułem się mocno zaniepokojony rzeczywistymi intencjami rozmówców, bo całkiem niedawno dowiedziałem się o udzieleniu zgody na budowę największego aquaparku przy ulicy Rozbrat. Nie można przecież oczekiwać, że nasze plany inwestycyjne będą realizowane bez związku z otaczającymi warunkami ekonomicznymi. Byłem gorącym zwolennikiem wybudowania na terenach Legii nowoczesnego aquaparku z odkrytym basenem, nawiązującego do wieloletnich tradycji. Jeśli jednak przy udziale miasta w odległości 500 metrów ma być wybudowany ogromny kompleks o identycznym przeznaczeniu, to gdzieś są granice szaleństwa. To co, zabudujemy cały region basenami i będziemy tam karpie hodować? Bo nikt tam nie przyjdzie.
W pańskim gabinecie leży projekt kompleksu sportowego zlokalizowanego przy ulicy Łazienkowskiej i okolicach. Ma świeżą datę - 24 czerwca. Jakie będą jego losy?
- To zależy od decyzji władz miasta. My jesteśmy gotowi zapewnić nowej spółce kwotę 4 mln dol. dla objęcia 95 proc. akcji.
Niedawno przyznał Pan, że obecnie Pol-Mot prowadzi rozmowy z trzema potencjalnymi inwestorami. Jednym z nich jest Andrzej Jakubas i jego firma Multivita.
- Z panem Jakubasem miałem jedną rozmowę i próbuję go zainteresować Legią. Na razie trudno coś powiedzieć. Pozostali kontrahenci, o ile staną się realni także niedługo zostaną ujawnieni, ale tylko w przypadku jeżeli zostaniemy do tego upoważnieni.
W Legię próbuje inwestować także prywatny sponsor Andrzej Fijałkowski, dysponujący m.in. kartami takich piłkarzy Legii jak Stanko Svitlica i Siergiej Omieljańczuk.
- Od dłuższego czasu proponuję mu, by przystąpił ze mną do spółki, chociażby wnosząc aportem piłkarzy. Do tej pory nie uzgodniliśmy warunków, ale sprawa pozostaje aktualna. Dyskutowaliśmy także wariant, że mógłby wykupić część udziałów w spółce. Byłoby to korzystne dla wszystkich, bo w moim przekonaniu zawodnicy powinni być zależni tylko od klubu, dzięki czemu udałoby się uniknąć takich nieporozumień jakie mieliśmy ostatnio w przypadku Svitlicy. Zresztą piłkarz znajduje się w trochę schizofrenicznej sytuacji. Z jednej strony wie, że powinien robić to, czego wymaga od niego właściciel, a z drugiej istnieje problem Legii i jej potrzeb, jej dyscypliny organizacyjnej. Porozumienie z panem Fijałkowskim bardzo by współpracę z nim uporządkowało.
Jak wygląda sprawa wejścia piwa do Legii?
- To jest nasza, że tak powiem stała propozycja. Wydaje nam się, że zwłaszcza browary warszawskie mogłyby mieć kontakt z klubem. Ta sprawa jest realna. Chodziłoby przede wszystkim o reklamowanie się browarów na naszym stadionie, ale gdyby były jakieś dalej idące pomysły, to jesteśmy otwarci.
Już niedługo na koszulkach piłkarzy Legii pojawi się logo Kredyt Banku.
- Dla obu stron układ jest bardzo korzystny. Koszulka Legii to niezwykle silny nośnik promocji. Myślę, że analizy, które Kredyt Bank przeprowadzi w trakcie funkcjonowania kontraktu potwierdzą mój pogląd. Jednocześnie ten układ zwalnia Legię z zobowiązań wobec Daewoo. Krótko rzecz biorąc - zadłużenie klubu w ten sposób radykalnie się obniża. Natomiast nieprawdziwe są założenia, że w grę wchodzą tu jakieś zadłużenia Pol-Motu.
Mówił Pan, że zadłużenie Legii wynoszące ok. 2 mln dol. mogło zostać pokryte, gdyby udało się wyegzekwować pieniądze za transfery Macieja Murawskiego, Sylwestra Czereszewskiego, a następnie Marcina Mięciela, który od nowego roku będzie także wolnym zawodnikiem. Czy części tego zadłużenia nie pokryją za to pieniądze z transferów Wojciecha Kowalewskiego do Szachtara Donieck i Bartosza Karwana do Herthy Berlin?
- Za Karwana dostaniemy w sumie niewielkie pieniądze. Umowa jaką miał nie pozwalała w pełni zdyskontować wartości jaką reprezentował. Zapłata ma wpłynąć do 15 lipca, czyli do najbliższego poniedziałku. Te pieniądze na chwilę poprawią sytuację Legii, ale nie można liczyć, że będzie to przełom. Za Kowalewskiego już niczego się nie spodziewamy, bo jego transfer został uregulowany jednorazowo i w całości.
Są jeszcze jakieś dodatkowe możliwości zlikwidowania zadłużenia?
- Rozmawiamy z pewną firmą zainteresowaną partycypacją oraz rozwojem wszystkiego co związane jest z promocyjną siłą znaku Legia i futbolowego klubu Legia. O tym będę mógł szerzej opowiedzieć dopiero za kilka dni. Być może więc już w niedługim czasie znajdziemy rozwiązania, które pozwolą przezwyciężyć to chwilowe załamanie. Ono niewątpliwie jest tylko chwilowe. Legia pozostaje jednym z najbogatszych klubów, jeżeli chodzi o zasoby utalentowanych piłkarzy. Trzeba tylko to odpowiednio zdyskontować i sytuacja niewątpliwie w najbliższym czasie się ustabilizuje. Chcemy tę Legię budować nieco głębiej, i do tego także potrzebujemy partnera, wykorzystując potencjał młodego Strejlaua i starego Strejlaua, który jest nam życzliwy będąc pasjonatem szkolenia od podstaw. W przeszłości były pod tym względem duże zaniedbania. Choć zdaję sobie sprawę, że takie deklaracje w momencie, gdy przeżywamy kłopoty mogą zostać potraktowane z przymrużeniem oka.
Piłkarze nie dostali premii za mistrzostwo.
- To w tej chwili nasze największe zmartwienie. Zaległości dotyczą na szczęście tylko tych premii. Pozostałe zobowiązania, w tym podatkowe są regulowane w miarę na czas.
Pojawił się pomysł, by należności zawodnikom wypłacić w akcjach. Nie są szczęśliwi z tego powodu.
- Jest kilka pomysłów. Zobowiązania wobec graczy absolutnie musimy wypełniać, ale nie możemy tego zrobić w tej chwili. Każdy zawodnik ma umowę z klubem. Można do niej wpisać prawa do udziału z kwoty transferowej. Wtedy piłkarz może mieć pewność, że nikt tych pieniędzy mu nie zabierze. Oczywiście biorąc pod uwagę odsetki, bo pieniądz ma przecież swoje prawa. Taką formą będą jednak zainteresowani zawodnicy w fazie rozwojowej, natomiast zawodnicy starszego pokolenia już nie. Do wypłaty w akcjach piłkarze rzeczywiście są nastawieni niechętnie. To zresztą zrozumiałe przy wrzawie towarzyszącej sytuacji finansowej Legii. Co dla nich może oznaczać wypłata w akcjach klubu, który jak pisze prasa jutro albo pojutrze ma zbankrutować? Sytuacja będzie oczywiście inaczej wyglądać, gdy zakwalifikujemy się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, a inaczej, gdy to się nie uda.
Nie ma zagrożenia, że klubowi grozi bankructwo?
- Zarząd spółki pracuje nad dwoma scenariuszami. Nawet jeżeli nie awansujemy, to zagrożenia nie ma.
Ma Pan duży wpływ na to co się dzieje w Legii. Nie było nigdy pomysłu, by prezesem klubu został osobiście Andrzej Zarajczyk?
- Wiele osób mnie do tego namawiało. Ja jednak tak naprawdę nie cierpię tzw. publicity, rozgłosu. Jestem człowiekiem, który lubi sobie siedzieć nie na słońcu, tylko w cieniu. Nie mam żadnych ambicji politycznych. Mam za to dobrą, ciekawą firmę pochłaniającą niemal cały mój czas. Legia jest wyzwaniem dla ludzi budujących swoje nazwisko, chcących wykreować siebie i swoje talenty. Z tego też powodu dawno skreśliłem ten pomysł z ewidencji. Chętnie natomiast widziałbym kogoś, kto poprzez sprawne poprowadzenie klubu umiałby się wykreować. Legia do tego nadaje się znakomicie.
A jaka jest kondycja Pol-Motu?
- Moja firma za ostatnie półrocze ma dodatni wynik. W lipcu przeprowadziliśmy kolejną dobrą transakcję, która poprawi naszą sytuację finansową. Ta sytuacja bywała lepsza, ale jest przyzwoita. Zwłaszcza w czasach kryzysu.
POL-MOT Holding S.A. jest polską grupą kapitałową. Na międzynarodowym rynku obecny od ponad 35 lat. W tym czasie współpracował z renomowanymi firmami (Steyer, Daewoo, Mazda, Alfa Laval i wiele innych), zbudował sieci dealerstwa samochodowego w Polsce. Obecnie jest grupą ponad 20 spółek z ograniczoną odpowiedzialnością i
spółek akcyjnych. Podstawą działalności jest sprzedaż samochodów i produkcja maszyn rolniczych oraz budownictwo.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.