Domyślne zdjęcie Legia.Net

Szczęsliwa 13

Robert Błoński

Źródło: Gazeta Wyborcza

31.08.2001 10:06

(akt. 07.12.2018 12:34)

<b>Robert Błoński: Czy podtrzyma Pan passę z ostatnich spotkań?</b><br> Wywiad z Bartoszem Karwanem
Robert Błoński: Czy podtrzyma Pan passę z ostatnich spotkań?

Bartosz Karwan: Chciałbym. Ale najbardziej cieszę się tym, że wreszcie dojechałem na zgrupowanie. Zdrowy, w pełni sił i gotowy do gry. Najgorsze dla piłkarza oprócz braku formy - choć z tym można sobie dać radę - jest bycie kontuzjowanym. Ja miałem problemy w ostatnich miesiącach i mam nadzieję, że limit pecha już wyczerpałem.

Co do dobrej passy i strzelania bramek, to kiedyś w Legii w ośmiu kolejnych spotkaniach zdobyłem dziewięć goli. Fajnie byłoby powtórzyć to w kadrze i podtrzymać dobrą serię z poprzednich spotkań. Ale ważniejsze od moich osobistych zachcianek będzie zwycięstwo drużyny. To jest najistotniejsze. Zapewniam, że gole w przegranych meczach mnie nie cieszą. Absolutnie nie dopuszczam do siebie myśli, że przegramy.

Kiedy, oglądając mecz, bardziej się Pan denerwuje: na ławce rezerwowych czy w domu, przed telewizorem?

- Ciężko powiedzieć. Łatwiejsze do wytrzymania jest chyba jednak siedzenie na rezerwie. Wtedy jest szansa, że całe to zdenerwowanie, stres, emocje towarzyszące meczowi, energię, jaka się wytwarza, piłkarz spożytkuje wchodząc na boisko. A w domu? Pozostaje tylko zaciskać palce i siedzieć, trzymając się oparcia. Człowiek chciałby pomóc, a nie może. To strasznie frustruje.

Gdzie Pan oglądał mecze z Walią, Armenią i Islandią?

- Spotkanie z Walią w studio TVP. Razem z trenerem Dariuszem Kubickim mówiliśmy w przerwie i po meczu o tym, co działo się na boisku. Spotkanie z Armenią oglądałem w domu. Reagowałem nerwowo, ale ja kontroluję swoje odruchy. Nie było rzucania jakimiś przedmiotami w telewizor. Spotkanie z Islandią komentowałem, na żywo, w Wizji Sport.

Co Pan czuje, kiedy grają Mazurka Dąbrowskiego, a Bartosz Karwan jest w podstawowej jedenastce reprezentacji Polski?

- Tego nie da się opisać. Ja wiem, że to trudne, ale - tak jak nikomu nie życzę kontuzji - tak każdemu życzę, by kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji. To są chwile nie do zapomnienia ani nie do opowiedzenia. Powiem szczerze, że Mazurka Dąbrowskiego nie śpiewam. Nucę go w podświadomości.

Ma Pan nagrany na kasetę mecz z Norwegią w Oslo? Czy często, może w ciężkich chwilach, włącza Pan magnetowid i dla poprawienia humoru włącza kasetę ze swoim golem?

- Gabriel Batistuta, pytany o to, skąd czerpie energię, by być coraz lepszym, odpowiedział w jednym z wywiadów, że do każdego meczu podchodzi tak, jakby miał to być jego pierwszy i ostatni występ. Nie ma co wspominać ciągle tego, co było. Zdaję sobie sprawę, jak ważnego strzeliłem w Oslo gola i widziałem go kilka razy w telewizyjnych powtórkach. Sam jednak magnetowidu nigdy nie włączałem. Są następne mecze i będą kolejne okazje, by ten wyczyn powtórzyć.

Wiedział Pan wtedy, że Michał Żewłakow akurat w to miejsce wrzuci piłkę?

- Takie zagrania są na porządku dziennym na zgrupowaniach. To nie był przypadek, że się tam znalazłem, ale też nie uzgadnialiśmy, że piłka spadnie właśnie w to miejsce. Ale Michał znakomicie dośrodkował. Mocno, wprost na moją głowę.

Po zdobyciu gola była chwila zawahania...

- Tak. Wydawało mi się, że stałem w linii z norweskimi obrońcami, ale nie wiedziałem, co o tym wszystkim sądzi boczny arbiter. Spojrzałem na niego. Na szczęście miał takie samo zdanie, jak ja.

Czy to najważniejsza bramka w Pana dotychczasowej karierze?

- Nie klasyfikuję swoich goli, bo jeszcze nie skończyłem ich strzelać. Po tej bramce wzrosła moja popularność, zainteresowanie mną mediów, kibiców, ale to nie moje ostatnie słowo.

Co dla Pana znaczy tak ogromne zainteresowanie kibiców? Gdybyśmy mieli w Polsce stadion na 100 tysięcy ludzi, też byłby komplet...

- Po dobrych wynikach zainteresowanie wzrasta. Ludzie, gdziekolwiek jestem, pytają o zdrowie, kadrę, formę, kolegów, o wszystko. To szalenie miłe i wzruszające. Ale niespełna rok temu odczucia były zupełnie inne. Optymistów nie było zbyt wielu. Fakt, graliśmy słabo, nie strzelaliśmy goli, nie wygrywaliśmy. Pojawiły się narzekania, pojękiwania, były momenty załamania i zwątpienia w nas, trenera, a przecież nie zaczęły się nawet eliminacje. Tych optymistów było mało. Na szczęście daliśmy powód, by ich liczba zwiększała się z każdym dniem. I oby byli z nami do końca.

Jakie uczucia wywołuje w Panu Stadion Śląski?

- Grałem tam raz jako junior. To były bodaj eliminacje do drużyny okręgu śląskiego. Stare dzieje. Jako senior nie grałem na Śląskim nigdy. A stadion kojarzy mi się z największymi sukcesami polskiego futbolu. Z lat 70. nic nie pamiętam, wtedy się urodziłem, w latach 80. byłem małym dzieckiem. Dopiero później obejrzałem różne reportaże, wspomnienia z tamtych wydarzeń. To stadion szczęśliwy dla Polski. Oby tak było i w naszym przypadku.

Pana rodzina mieszka w Tychach, na Śląsku. Ojciec, który przeżywa każdy Pana mecz, musi być chyba niezwykle dumny z tego, że obejrzy syna na Stadionie Śląskim?

- Na pewno. Tym bardziej że kiedy sam chodził na mecze w latach 70., pewnie w najbardziej kolorowych snach nie przypuszczał, że zobaczy mnie w akcji na tym obiekcie w meczu, którego stawką jest awans do finałów mistrzostw świata. Tata nie opuszcza ani jednego mojego występu. Stara się być i na meczach Legii, i kadry. Postaram się nie zawieść tak jego, jak i pozostałych kibiców oraz siebie, kolegów z drużyny i trenerów.

Czy zagra Pan z koszulką numer 13?

- Bardzo bym chciał. To mój ulubiony numer. Regularnie gram z nim na plecach od lutowego meczu ze Szwajcarią. I właśnie w koszulce z numerem 13 strzeliłem trzy gole w kadrze.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.