Domyślne zdjęcie Legia.Net

Zapamiętałem tylko biedę

Rafał Golian

Źródło: wp.pl

08.05.2002 18:20

(akt. 07.12.2018 12:08)

<b>Panie trenerze, w tej chwili dziennikarze, kibice, działacze wychwalają pana. Wróćmy jednak do nie tak wspaniałych początków pracy z Legią. Jaka była pana pierwsza reakcja na propozycję z Warszawy?</b> Wywiad z Dragomirem Okuką
Panie trenerze, w tej chwili dziennikarze, kibice, działacze wychwalają pana. Wróćmy jednak do nie tak wspaniałych początków pracy z Legią. Jaka była pana pierwsza reakcja na propozycję z Warszawy?
- Moje pierwsze myśli nie były pozytywne. Dlaczego? Przed podjęciem pracy w Legii, ostatni raz byłem w Polsce w 1979 roku. Przyjechałem wówczas do Warszawy z reprezentacją olimpijską Jugosławii. Zapamiętałem biedę i nic więcej. Dlatego miałem trochę obaw. Znajomi doradzali mi jednak "pojedź, zobacz".
Jakie były wrażenia po ponad dwudziestu latach?
- Już na lotnisku wiedziałem, że wiele się zmieniło. Rozglądałem się dookoła - wszędzie widziałem reklamy, wieżowce, kolorowe sklepy i budynki. Zastanawiałem się, czy... to Polska.
Do kraju zmienił pan zdanie. Co pan wiedział o Legii?
- Przed przyjazdem znałem tylko trzy polskie kluby. Górnika Zabrze, Ruch Chorzów i właśnie Legię. Wiedziałem, że taka marka oznacza duże wyzwanie, ale wszystko chciałem zobaczyć osobiście. Przecież co do kraju też miałem mylne pojęcie.
Jak wypadła Legia na żywo?
- Bardzo spodobali mi się kibice, ich zachowanie. Dopingowali przez cały mecz, nie tylko w momencie, kiedy zespół strzela gola. Uważam, że bez kibiców nie da się zbudować silnego zespołu. Można wybudować stadion, boiska, ale bez prawdziwych kibiców to nie będzie to. Co do zaplecza, to wiedziałem, że Legia prezentuje się skromnie. Jeździłem po Europie, grałem m.in. w Szwecji, więc miałem porównanie.
Miał pan także możliwość szybkiego kontaktu z polskimi dziennikarzami. Mają podobny styl do jugosłowiańskich?
- Zdziwiłem się, kiedy po pierwszym treningu przyszło bardzo dużo przedstawicieli mediów. Byłem tym zaskoczony, ale to tylko potwierdzało jakim zainteresowaniem cieszy się Legia. Nie spodziewałem się też, że większość pytań nie będzie związana z piłką nożną. "Co sądzę o "Arkanie"?", "Co o Milosevicu?". Nie boję się pytań, bo zajmowałem się tylko trenowaniem, ale wiedziałem, że będzie trudno. Nie znałem przecież mentalności Polaków, a aspiracje ludzi związanych z Legią zaspakaja tylko pierwsze miejsce. "Drago będzie gorąco" - powtarzałem sobie. Pracę na Łazienkowskiej podjąłem jednak świadomie. Z takim przeciwnościami i presją trzeba się liczyć. Tak samo jest, jeśli chcesz zostać szkoleniowcem Crveny Zvezdy, czy Partizana. Jest to jednak wielkie wyzwanie dla samego siebie, dla sprawdzenia własnej wartości.
Na początku wyglądało, że ten sprawdzian nie wyjdzie najlepiej.
- To nie tak. W poprzednim sezonie szanse na mistrzostwo mieliśmy tylko na papierze. Kiedy obserwowałem legionistów, wiedziałem że tu nie ma atmosfery zwycięstwa. Nic nie wygraliśmy, ale też nic nie przegraliśmy. Może i mogliśmy wyprzedzić Pogoń i być wicemistrzem, ale liczy się albo mistrzostwo, albo puchary. Te dwa i pół miesiąca było dla mnie jednocześnie cennym i trudnym okresem. Trudnym, gdyż bycie nazywanym "bałkańskim bandytą", wypominanie że "Arkan" rzekomo kupił mi mistrzostwo z Obiliciem nie było miłe. Cennym, gdyż przyjrzałem się drużynie, poznałem ich umiejętności, charakter...
Legia niewątpliwie wymagała zmian kadrowych. Jednak, chyba nie odbywały się tak, jakby pan sobie życzył?
- Oczywiście. Jestem realistą i nie miałem fikcyjnych żądań. Chciałem, żeby w klubie zostali: Marcin Mieciel, Giuliano, Tomasz Sokołowski, Zbigniew Robakiewicz. Niestety, albo otrzymywali oferty z zagranicznych klubów, albo cena wywoławcza w przypadku transferu definitywnego była za nich za duża. Odejść powinni Marek Citko, Paweł Wojtala. Trzeba przypomnieć, że kontuzje wówczas leczyli Jacek Zieliński i Bartosz Karwan. Przedstawiłem więc listę 10-12 nazwisk piłkarzy, których widziałbym na Łazienkowskiej. Nie trafił nikt! Ściągnięty Stanko Svitlica od razu nabawił się kontuzji i pauzował dwa miesiące, na Moussę Yahayę też musieliśmy czekać...
Pan jako trener musiał wierzyć w to co robi. Kiedy nastąpił przełomowy moment?
- Było ich kilka. Przecież początek ligi graliśmy trzynastoma zawodnikami! Atmosfera wyglądała na złą, wręcz tragiczną. Kontuzji doznał jeszcze Wojciech Szala. Jednak wiedziałem jaką pracę wykonał zespół na obozach przygotowawczych w Austrii i Niemczech. W Polsce mówiło się, że Legia spadnie do drugiej ligi. Nam trochę pomógł - niechcący chyba - Wojciech Kowalczyk, udzielając ostrego wywiadu. Zespół zmobilizował się, zjednoczył. Po porażce z Amicą 1:2 także nas krytykowano, jednak wiedziałem, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ważne też, że miałem poparcie prezesów - Leszka Miklasa i Andrzeja Zarajczyka. Mogłem realizować swoją koncepcję. Pocieszała mnie gra w Pucharze UEFA. Przecież strzelić dziesięć goli Szwedom z Elfsborga to rzadka sztuka oni nie byli frajerami. Po meczu z Valencią na Łazienkowskiej wiedziałem, że możemy zdobyć mistrzostwo.
A co pan sądził po rewanżu z Hiszpanami?
- Dobra lekcja. Porażka 0:2, czy 0:3 była wkalkulowana. Spójrzmy obiektywne na różnicę klas. Legia walczy o mistrzostwo Polski, Valencia Hiszpanii. Ja sadzam na ławce zawodników wartych kilkaset tysięcy złotych, oni... 20 milionów dolarów. Szkoda, że wówczas kontuzje złapali Karwan i Radek Wróblewski, którzy byli w optymalnej formie.
Wróćmy jednak do wzmocnień. Zaczął pan sprowadzać zawodników z Jugosławii, co nie było dobrze kojarzone.
- Tak. Mówiłem, żeby dać im trochę czasu. Muszą przyzwyczaić się do nowego kraju. Od razu jednak rozległy się głosy, że sprowadzam swoich.
Nie spodobało się to zwłaszcza Wojciechowi Kowalczykowi, który głośno wyraził swoje niezadowolenie.
- Tak. Zdziwił mnie tym. Przecież sam grał za granicą, więc powinien wiedzieć jak ciężko jest takim piłkarzom. Z resztą Kowalczykowi także dawałem szansę. Grałem w piłkę, więc wiem, że dobrego napastnika piłka kocha. Do niego sama wędrowała. Wiedziałem, że to bardzo dobry napastnik i tylko kwestią czasu jest kiedy zacznie strzelać bramki. Zachował się nie fair wobec kolegów i nie byłem przeciwny jego odejściu.
Trener-obcokrajowiec potrafi także chwalić Polaków. Verner Licka powiedział, że ma piłkarzy profesjonalistów. Podziela pan zdanie kolegi?
- Tak. W Dębicy, na Cyprze i w Hiszpanii zaaplikowałem piłkarzom ciężkie treningi. Jestem wymagający. Zaakceptowali moje zasady bez żadnego sprzeciwu. Podczas sparingów i w meczach oficjalnych walczyli od początku do końca. Po tym okresie wiedziałem, że będziemy walczyli o mistrzostwo. Nie mówiłem, że go zdobędziemy, ale liczyć mieliśmy się do ostatniej kolejki.
Nie wszyscy jednak chyba zachowywali się profesjonalnie. Mariusz Piekarski podczas zgrupowań wyjechał szukać klubu do... Chin. Nie był pan tym zaskoczony?
- Przez pierwsze dwa i pół miesiąca przyglądałem się bacznie Citce i Piekarskiemu. Marek odszedł. Mariusz na jesieni grał. On był zadowolony, ja także, gdyż to bardzo dobry piłkarz, strzelił pięknego gola Groclinowi. Później zmagał się z kontuzją. Podczas zgrupowania powiedziałem mu "zostań". Poleciał do Chin. Wrócił i nabawił się kontuzji. Zespół tymczasem zaczął wygrywać, dlaczego więc coś miałem zmieniać? To nie tak, że jestem przeciwko niemu. Ja go potrzebuję, znam jego wartość. Musi jednak zaakceptować pewne zasady.
Jakie?
- Ja tu jestem szefem! Każdy ma swoją rolę. Nie liczy się Piekarski, Kucharski, Okuka - liczy się Legia! Jak chce grać, wystarczy przekonać mnie swoją pracą. Murawski, Magiera, Vuković, Majewski zasłużyli na grę postawą w meczach i podczas treningów. Tak było w Jugosławii, tak jest w Legii. A Mariusz? Przed meczem z Wisłą uskarżał się na bóle, pytał się jednak czy będzie grał. Powiedziałem, "jak będziesz zdrowy pojedziesz do Krakowa. Nie wiem czy zagrasz, ale pojedziesz". Na trening przyszedł dzień przed meczem. Dla mnie to za mało. Trzeba walczyć o miejsce przez cały tydzień, miesiąc, sezon. Pieniądze z kontraktu to nie tylko mecze - to m.in. ciężka praca na treningach.
Czy to koniec Mariusza Piekarskiego w Legii?
- Ja go nie skreślam. Jeśli ma depresję, niech to w spokoju przeanalizuje. Dlatego daliśmy mu kilka dni wolnego. Podział ról musi być. Ja także musiałem słuchać w niektórych sprawach "Arkana", ale od trenerki byłem ja.
Co dalej z... Dragomirem Okuką? Ponoć jest pan za drogi dla Legii?
- Przy zarobkach Smudy, czy Kasperczaka w Wiśle jestem naprawdę tanim trenerem.
Zakładając, że zarabiają tam 20 tysięcy marek miesięcznie, to...
- Wiem ile zarabiają (śmiech). Kiedy pracowałem w Jugosławii zarabiałem niewiele mniej niż tu. Wyjątek stanowi Obilić - wówczas zarabiałem znacznie lepiej, niż w Legii. Powtarzam jednak - tu są kibice, tu można coś stworzyć. Dopóki będzie się tworzyło, będę chciał zostać. Na Partizana przychodzi mnóstwo kibiców i klub jest znany w Europie. Na Obilicia raptem 2-3 tysiące i mistrzostwo jest jedynym realnym sukcesem. W Polsce podobnym przykładem jest Polonia.
Wspomniał pan o Wiśle. Dragomir Okuka na Reymonta - jest to możliwe?
- Nigdy nie mówię nigdy. Jeszcze rok temu było "Okuka pakuj się". Teraz słyszę... "Kukułeczka kuka". Praca trenera jest zmienna. Jak przyjdzie oferta z Wisły zobaczymy. Z Bareclony? Dlaczego nie. Z Realu Madryt? Dlaczego nie... (śmiech)
Do budowy zespołu potrzebni są kibice, piłkarze, trenerzy, działacze. Bardzo istotną kwestią jest ekonomia. Gdyby przyszedł do pana biznesmen z Jugosławii i chciał zainwestować w warszawski klub, co by pan powiedział?
- Dawaj! Na pewno nie stracisz. Legia to marka, klub ze stolicy. Blisko jest do lotniska, każdy menedżer przyleci najpierw na Łazienkowską.
Czego brakuje polskiej piłce?
- Młodych talentów. Macie bardzo solidną generację starszych zawodników, ale co dalej? W reprezentacji - Wałdoch, Świerczewski. To samo w klubach. Legia: Zieliński, Jóźwiak, Kucharski. Wisła: Moskal, Sarnat, Frankowski. Amica: Podbrożny, Dembiński, Bajor. Przecież oni stanowią kluczowe postacie.
Dlaczego więc zrezygnował pan z usług Tomasza Mazurkiewicza, którym zachwycał się trener Smuda?
- Także uważam, że przy prawidłowym rozwoju ma szansę zostać dobrym piłkarzem. Jednak przy Vukoviciu, Majewskim, Murawskim nie miał szans stale grać. Dlatego odszedł do Aarhus, gdzie jest podstawowym zawodnikiem. Nie zniknął jednak dla polskiej piłki.
Wróćmy do Legii. Kto powinien wzmocnić warszawski klub?
- Tak naprawdę, to niewielu piłkarzy. Oczywiście pod warunkiem, że nikt nie odejdzie. Trzeba oczywiście zastąpić Karwana, którego przejście do Herthy jest już przesądzone. Zakładając, że to się uda i nie będzie dużo kontuzji, potrzebujemy 2-3 zawodników. Nie powiem jednak o kogo chodzi.
Przed Ligą Mistrzów muszą to być piłkarze, którzy wzmocnią pierwszą jedenastkę. Czy starczy finansów? "Przegląd Sportowy" poinformował, że Legia dysponuje tylko 200 tysiącami dolarów na transfery.
- Powiem tak. Za 200 tysięcy dolarów nie kupimy jednego dobrego, a co dopiero dwóch czy trzech...
Co udało się panu przekazać piłkarzom przez ponad rok pracy?
- Zrobiłem dobrą atmosferę. Zaakceptowali zasady jakie panują w Legii i relację między nami. Potrafią już walczyć od pierwszej do ostatniej minuty. I to wszyscy! W poprzedniej drużynie pięciu biegało, pięciu się przyglądało. Stali się zespołem, zdyscyplinowanym zespołem.
Czego się pan nauczył od piłkarzy? Polaków?
- Nauczyłem się, że każdy może wygrać z każdym. W Jugosławii różnica między Partizanem, Crveną, może Obiliciem a innymi zespołami jest zbyt duża. Jeśli chodzi o mentalność, to nasze narody są podobne. Obserwując Polaków, sądzę że - mówiąc językiem piłkarskim - tak jak Niemcy żyją zdyscyplinowani, wy bardziej stawiacie na technikę.
Na zakończenie. Legia może być odskocznią dla piłkarza. A dla trenera?
- Oczywiście. Jestem trenerem z Jugosławii, kraju o bogatych tradycjach piłkarskich. Zdobyłem mistrzostwo w dwóch różnych krajach, a to nie jest łatwe. Udało się to tylko trzem szkoleniowcom z Jugosławii - Ljubo Petroviciovi, Milanowi Milaniciowi. Wiadomo, że piłkarzowi jest ciężko złapać pracę w Hiszpanii, Włoszech, a co dopiero trenerowi. Przecież na początku mówiono, że nic nie potrafię - mistrzostwo kupił "Arkan". Coś udowodniłem. Ja i piłkarze.
Klub marzeń?
- Nie mam takiego. Cieszę się z tego co mam, jestem w stu procentach realistą...
... to może w takim razie Real?
- Nie koniecznie musi być Madryt. Przecież twardo stąpam po ziemi. Zamiast Realu, może być Celta (śmiech).

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.