Grano dzisiaj (23.06). Finały Pucharu Polski
23.06.2022 07:00
Równo 31 lat temu warszawiacy przegrali w finale Pucharu Polski z GKS-em Katowice. O wygranej i zdobyciu trofeum zadecydował gol Andrzeja Lesiaka, który niespełna kwadrans przed zakończeniem spotkania bardzo mocnym strzałem pokonał Macieja Szczęsnego. Stołeczni piłkarze nie zdążyli już wyrównać, musieli pogodzić się z porażką i faktem, że w kolejnym sezonie zabraknie dla nich miejsca w europejskich pucharach. Nie zdołali po raz dziesiąty w historii klubu zdobyć Pucharu Polski, zanotowali natomiast czwarty przegrany finał.
Ostatni mecz Janasa
Spotkanie decydujące o trofeum PP w rozgrywkach 1987/1988 zaplanowano na 23 czerwca na stadionie Widzewa Łódź. Tak naprawdę ten finał rozpoczął się niespełna trzy tygodnie wcześniej, w Poznaniu. Wtedy obie drużyny mierzyły się w lidze. Kolejorz wygrał (2:0), ale nie to było najistotniejsze. Legia straciła dwa ważne ogniwa: Dariusza Wdowczyka i Jana Karasia. Obaj zostali brutalnie sfaulowani i mimo usilnych starań doktora Stanisława Machowskiego nie udało się ich wyleczyć do łódzkiego finału. Jakby nieszczęść było mało, już w 5. minucie z powodu kontuzji boisko opuścił Paweł Janas. Był to jego ostatni występ z "eLką" na piersi. Zakończył karierę.
Ze stuletniej perspektywy był to najspokojniejszy i najrzadziej wspominany mecz o Puchar Polski między Legią a Lechem. Pierwsi cieszyli się poznaniacy, po golu Jarosława Araszkiewicza, który przed sezonem wrócił do Lecha z Legii. Szybko wyrównał Krzysztof Iwanicki i potem nikt już nie trafił do bramki rywala. O tym, kto zwycięży, decydowały rzuty karne. Na legionistów jakby padło fatum. Strzał Dariusza Kubickiego obronił Ryszard Jankowski. Kolejnej "jedenastki" nie wykorzystał Dariusz Dziekanowski. Kopnął piłkę fatalnie – 3 metry obok słupka. Na zakończenie pojedynek z bramkarzem Lecha przegrał Iwanicki i to Kolejorz cieszył się z wygranej (3:2).
Do przerwy mistrzem była Legia
W końcówce sezonu 1984/1985 cztery drużyny szły niemal łeb w łeb. Prowadził Górnik, ale tuż za nim były wreszcie regularnie punktujące Legia oraz Widzew i Lech Poznań. Po przedostatniej serii spotkań w grze pozostały tylko zespoły z Warszawy i Zabrza, choć łodzianie też mieli matematyczne szanse na mistrzostwo. Legia i Górnik zdobyły po 40 punktów, ale przy równej ich liczbie to śląska drużyna miała korzystniejszy bilans bramkowy. Rachunek był prosty – należało wygrać z Pogonią w Szczecinie i liczyć, że zabrzanie nie pokonają Widzew na jego terenie.
Do przerwy mistrzem była Legia. W Łodzi gospodarze prowadzili 1:0, a legioniści wygrywali po golu strzelonym przez Witolda Sikorskiego (32. min.). Do ciekawej sytuacji doszło przed rozpoczęciem spotkania w Szczecinie. Organizatorzy za wszelką cenę chcieli je opóźnić. Jako że Kazimierz Sokołowski (19 lat później rozpocznie pracę w Legii) w poprzedniej kolejce rozegrał setne spotkanie w lidze, postanowiono wręczyć mu kwiaty. Owacje ciągnęły się w nieskończoność, cel osiągnięto, bo mecz w Szczecinie rozpoczął się 8 minut później. Okazało się, że Widzew dobrą grą do przerwy tylko podbijał stawkę. Po latach wyszło na jaw, że Górnik musiał zapłacić, jeśli myślał o mistrzostwie. Sprawę w swojej książce Wielki Widzew (Warszawa 2013) opisał Marek Wawrzynowski. – Niektórzy starsi wzięli więcej pieniędzy i… zapomnieli się podzielić. Jeden z piłkarzy zdradza, że zawodnicy dogadali się z Górnikiem, że oddadzą mecz za 3 miliony złotych. W przerwie, gdy Górnik znalazł się pod ścianą, stawka wzrosła. Różnicę wzięło dwóch piłkarzy i to właśnie stało się powodem konfliktu – czytamy. – Ludzie siedzieli na trybunach z odbiornikami radiowymi. Nikt nie chciał tytułu dla Legii. Dlatego nikt nie protestował, gdy traciliśmy bramki – to słowa Mirosława Myślińskiego, wówczas piłkarza Widzewa.
Wobec wyniku z Łodzi legioniści postanowili pomóc Portowcom, którzy w przypadku porażki spadliby z ligi. – To nie był żaden układ. Może każdy nieświadomie myślał o tym, by nie robić Pogoni krzywdy, ponieważ znaliśmy wynik meczu Górnika z Widzewem. (…) Wiadomo, że było nam w tym momencie przykro, bo zaprzyjaźniona Pogoń spadała z ekstraklasy. Ale zdołali zremisować i przynajmniej oni mieli się z czego cieszyć – mówił w rozmowie z "Naszą Legią". Sikorski, zdobywca jedynej bramki dla stołecznej drużyny.
Finał z Górnikiem
Zanim rozpoczęła się przerwa w rozgrywkach, wojskowych czekał jeszcze jeden arcyważny mecz – finał Pucharu Polski. Dwudziestego trzeciego czerwca 1956 roku na warszawskim Stadionie X-lecia zmierzyli się z Górnikiem Zabrze, groźnym beniaminkiem, który właśnie przejmował od swojego imiennika z Radlina rolę reprezentacyjnego klubu przemysłu wydobywczego. Zainteresowanie kibiców tym wydarzeniem nie było nadzwyczajne, 15 tys. widzów na meczu CWKS nawet przy Łazienkowskiej w tamtym sezonie na nikim nie robiło wrażenia, a co dopiero na trybunach ponad 70-tysięcznego stadionu. Mecz z pewnością nie przeszedł do historii tych rozgrywek jako ekscytujące wydarzenie. Wojskowi zdecydowanie przeważali nad stremowanymi rangą spotkania piłkarzami z Zabrza, ale sami też grali nerwowo i długo nie potrafili pokonać bramkarza rywali Machnika. Gra zmieniła się dopiero po przerwie, w czasie której w szatni zawodnicy usłyszeli z ust trenera Ryszarda Koncewicza sporo cierpkich słów. – Sobie nawzajem również udzielaliśmy reprymend, więc w naszej szatni wrzało jak w ulu. Efekty tej burzy widzieliśmy od początku drugiej połowy – wspominał Brychczy ("Nasza Legia", 32/2005).
W 56. minucie Edmund Kowal zdobył pierwszą bramkę, a 4 minuty później Lucjan Brychczy podwyższył na 2:0. Dopiero wtedy do ataku ruszyli zabrzanie. Nie mając nic do stracenia, walczyli z ogromnym zaangażowaniem. Pod bramką Szymkowiaka doszło do kilku groźnych sytuacji. Doświadczenie piłkarzy CWKS wzięło jednak górę. Kontra, faul i rzut karny, który na trzecią bramkę zamienił Strzykalski. "Abonament Warszawy na Puchar Polski trwa nadal" – głosił jeden z tytułów prasowych po wygranej „Wojskowych” 3:0, przypominając, że od 1952 r. po to trofeum sięgały kolejno Kolejarz (Polonia), Gwardia i CWKS. Trzeba jednak dodać, że przed wojskowymi nikomu nie udało się zwyciężyć w tych rozgrywkach po raz drugi.
Inna gazeta pisała z kolei: "Legia cudzoziemska znów okazała się najlepsza", co było nawiązaniem do faktu, że w drużynie z Łazienkowskiej grali wówczas zawodnicy wielu czołowych klubów powołani do wojska. Po zdobyciu Pucharu Polski piłkarze spotkali się z władzami klubu. Były okolicznościowe przemówienia, podziękowania i nagrody. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem zawodnicy rozkazem nr 046 z 25 czerwca 1956 r. otrzymali nagrody rzeczowe w postaci radioodbiorników „Pioneer” i aparaty fotograficzne "Super-Dolina" w komplecie z powiększalnikiem, zaś trenerowi Koncewiczowi wręczono zegarek "Cortebert". W tamtym sezonie legioniści wywalczyli jeszcze mistrzostwo Polski.
Mecz | Sezon | Strzelcy |
1990/1991 |
| |
1987/1988 | ||
1984/1985 | ||
1970/1971 | Deyna II, Małkiewicz | |
1964/1965 | ||
1956 | ||
1935 |
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.