News: List od Czytelnika: Większa doza realizmu potrzebna od zaraz

Końskie spojrzenie - odcinek 7

Maciej Rowiński

Źródło: Legia.Net

21.11.2014 09:51

(akt. 21.12.2018 22:32)

„Rado” podpisał w Legii dożywocie. Cieszę się z tego. Bo jest takim piłkarzem, którego cenią kibice, cenią dziennikarze i powoli wpasowuje się w panteon najbardziej zasłużonych, najbardziej cenionych piłkarzy Legii, którzy nie są w tym wspaniałym klubie tylko dla pieniędzy, ale przede wszystkim dlatego, że go szanują, cenią i utożsamiają się z nim. Każdy ma swoich ulubionych piłkarzy. Ja najbardziej ceniłem tych, z którymi można było porozmawiać i o ich wspaniałych występach na boisku i jeszcze się zabawić. Szacunek dla Pana Lucjana Brychczego, Kazimierza Deyny, Jacka Zielińskiego. Ja zawsze ceniłem także tych, którzy byli zwariowani, niekonwencjonalni czy szaleni - pisze w swoim cotygodniowym tekście dziennikarz "Faktu" Maciej Rowiński.

W młodości moim idolem był Jacek Kazimierski. Trenowałem, jako bramkarz na Agrykoli, a Jacek był też bramkarzem i na dodatek grał w Legii. Gdy chodziłem na Żyletę (jeszcze tę małą, gdzie nad wąziutką trybuną wisiała reklama Iridium Super), fascynowałem się Witoldem Sikorskim. Witek był niesamowity. Strzelił gola marzeń w meczu z Interem, a ja na kolejnym meczu wywiesiłem flagę, którą sam skleciłem w domu z napisem „Witek king”.


Szybko trafiłem z Żylety do budki komentatorskiej vis-a-vis. Miałem kolejnych idoli. Leszek Pisz, który swym tajnym wzrokiem spod czupryny namawiał mnie, żebym napił się z nim piwa. Zbyszek Mandziejewicz, który stwierdzeniem: „co, nie usiądziecie z nami, żeby się napić?”, rozbroił mnie na zgrupowaniu w Wiśle. Krzysiek Ratajczyk, który po wywalczeniu Pucharu Polski w knajpie Tango, ciągnął mnie za kucyka (wtedy jeszcze miałem dużo włosów) i mówił, choć napijemy się. Zawsze ceniłem Piotra Włodarczyka, Łukasza Surmę i Marcina Burkhardta. Oprócz luźnych rozmów, wspólnego wprowadzania alkoholu, zawsze żądnemu sensacji dziennikarzowi podczas zgrupowania powiedzieli coś, na co czekali czytelnicy. Na Grupę Bankietową zawsze można liczyć.  Do dziś mam bardzo dobre kontakty z „Fazim” i „Władeczkiem”, rzadziej z „Burym”. Ale, swojego czasu, to byli główni aktorzy mistrzostwa Polski 2006.


Maciek Iwański był doskonałym rozgrywającym i doskonałym kompanem do rozmów. Kuba Wawrzyniak też, ale był dość specyficznym i zmanierowanym człowiekiem (nie wiem, jak jest dziś). Nie będę pisał w tym miejscu o Arczim Borucu czy Tomku Jarzębowskim, bo zabrakłoby miejsca. Obaj to legioniści z krwi i kości, obaj szaleni. Za dwa tygodnie będę u „Jarzy” w Suwałkach, oj, będzie się działo...


Nigdy nie miałem przekonania do zawodników zagranicznych, ale i z niektórymi z nich też się zaprzyjaźniłem. Stanko Svitlica był ubóstwiany. W szkołach zmieniano nazwy „świetlica”, na „Svitlica”. Przyjechał do Warszawy zakontraktować niejakiego Srdję Kneżevicia (lepszy fryzjer niż piłkarz) i wpadliśmy sobie w ramiona strzelając niedźwiedzia. Ikoną był i jest dla mnie Aleksandar Vuković. Do tej pory ma dwa serca. Jedno nazywa się Partizan, drugie Legia. Ileż głupot naczytałem się, że miał grać w Wiśle. To taka sama prawda, jak ta, że w Legii miał grać Mauro Cantoro. To była kontrakcja. Jacek Bednarz, który wówczas był w Legii dyrektorem wyjaśnił mi, że „Aco” w Wiśle, to bujda, co oczywiście wiedziałem od samego zainteresowanego. I zaproponował, bym napisał, taką samą truciznę, że Cantoro trafi do Legii. Dziennikarze innych gazet podchwycili temat, a my z „Benkiem” śmialiśmy się. Do dziś uważam „Vuko” za wspaniałego piłkarza, mądrego człowieka i inteligentnego rozmówcę. Wyważony, stanowczy i pewny swego.


Teraz jest Radović. Jeden z nielicznych w obecnej Legii, który potrafi powiedzieć poważnie, ale potrafi też pożartować z(e) (znajomymi) dziennikarzami. Jest najbardziej cenionym piłkarzem Legii - nie tylko przez kibiców, ale też przez media. Chłop na schwał. Kiedyś trzeba było napisać do gazety jakiś tekst o Legii. Miałem go redagować. Jeden piszący miał wolne, drugi w delegacji, trzeci powiedział mi, że przejrzy legia.net i coś napisze. Deadline (zamknięcie numeru) zbliżało się nieuchronnie, więc postanowiłem wziąć wszystko w swoje ręce. Coś trzeba zrobić faktowego, a nie ma co. Wpadłem na pomysł, że jedynym ratunkiem jest Radović. On, jeśli chce, odbiera telefony (od znajomych dziennikarzy). Udało mi się, odebrał. Zapytałem, czy brakuje mu Ljuboji. Jak się domyślacie, tekst był przedni. Na „Brtako” zawsze można liczyć, bo on czuje i piłkę i media. Cieszę się, że dojrzał, mając śliczną Sandrę u boku oraz trzech rumcajsów. Cieszę się, że z Warszawą łączą go nie tylko przyjemne chwile, ale też przyszłość. Już kombinuje, żeby w pięknej kamienicy przy Placu Zbawiciela kupić wspaniałe mieszanie i porzucić Marinę. On chce tu zostać, a na dodatek ma zapis w kontrakcie, że znajdzie, po zakończeniu kariery, pracę w Legii. Tak naprawdę nie będzie mu potrzebna, ale jeśli chce pracować w charakterze trenera, chwała mu za to.


Kiedyś na zgrupowaniu poprosiłem Olusia (bo tak nazywam Vukovicia), by pomógł mi w roli tłumacza, bym porozmawiał z Radoviciem. - Przecież „Rado” zna już polski. Nauczyłem go – powiedział „Aco”. Nie mylił się. To był pierwszy wywiad z Miro przeprowadzony w języku polskim. I dlatego popieram zdanie mojego ucznia „Łasicy” z Życia Warszawy, który był i jest zafascynowany Radoviciem, że piłkarzy do Legii trzeba szukać tylko między Bałtykiem a południowymi Bałkanami. Nie na Wschód i nie na Zachód.

Polecamy

Komentarze (26)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.