News: Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych - Ten plan może wypalić

Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych

Przemysław Witkowski

Źródło: Legia.Net

16.06.2017 16:15

(akt. 04.01.2019 12:21)

Piłka nożna od zawsze była obecna w moim życiu. Tak jak i Legia Warszawa. Z opowieści rodziców wiem, że na Łazienkowskiej 3 pojawiłem się jeszcze będąc rezydentem wygodnego brzucha mojej mamy. Tak. Hasło „od małego na całego” pasuje do mnie jak ulał. Wyobraźcie sobie sytuacje – dziewczyna w którymś tam miesiącu ciąży, stojąca na Żylecie i pozdrawiająca przyjezdnych. A wszystko to działo się roku pańskiego 1979. I był to chyba mecz ze Stalą Mielec, o ile dobrze pamiętam ustne przekazy.

Prolog

Przypominam sobie, jak moja mama z wielką starannością – tak mama, nie tata! – tworzyła całe zeszyty poświęcone Mistrzostwom Świata. Tabele, wykresy, flagi, strzelcy bramek. Pełna, profesjonalna robota, żadne tam byle co. Ostatnio nawet, przy okazji porządków rodzinnych, odkryliśmy dość pokaźny zbiór z tamtego okresu, gdzie najstarsze dane dotyczyły Mundialu 1982 w Hiszpanii, choć widziałem wcześniej zapiski z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.


I ten kolorowy telewizor Unitra zakupiony specjalnie na Mistrzostwa Świata w Meksyku. Śledziliśmy mecze przyklejeni nieomal oczami do kineskopu.


Liczyła się tylko piłka nożna zarówno w telewizorze, jak i na podwórku. (Potem pojawił się Michael Jordan i trochę namieszał nam w głowach  z tym NBA – ten fakt trzeba odnotować).  Przed dobą internetu, social media, komórek i całego tego wirtualnego dobrodziejstwa, dzień w dzień toczyliśmy zażarte boje na osiedlowych klepiskach. Dziś mamy piękne areny z równiutko przystrzyżoną, sztuczną trawką. Nam wtedy wystarczał każdy kawałek wolnej przestrzeni między blokami, aby rozegrać mecz z konkurencyjną ekipą. Takie to były czasy.


Kolejnym krokiem w mojej piłkarskiej przygodzie musiała być wizyta na Łazienkowskiej 3. Pamiętam tamten mecz, jakby odbył się wczoraj. Początek rundy wiosennej 1992/93. Luty. Piździło jak w kieleckiem. Stoimy z ojcem na „Krytej”. Legia gra z ŁKS. 2:0 dla nas. Ale z tamtego meczu pamiętam coś zupełnie innego. Przed nami siedziało dwóch, starszych jegomości, którzy na zmianę raczyli się a to Żytnią, a to kiełbasą. Żaden tam stadionowy przemyt.  Na legalu - flaszka na ławce, kiełbasa w gazecie. I kiedy na chwilę zrobiło się cicho, jeden z owych dżentelmenów, ewidentnie zachęcony promilami żwawo i skocznie buzującymi w głowie, wstał, spojrzał w stronę przyjezdnych i rzucił: „Przyjechały k... z Łodzi, nie wyjadą!”. Po czym usiadł i dalej oddał się konsumpcji z kompanem. Dziś w tym miejscu jest loża VIP i można się złomotać winem, piwem i nawciskać frykasów aż po wszystkie kokardy świata.


Jednak najlepsze wspomnienia z Legią mam z okresu połowy lat dziewięćdziesiątych, jak biliśmy się jak równy z równym z klubami europejskiego topu. Oszaleliśmy na punkcie Kowala, kiedy ten wpakował Sampdorii dwie bramy na wyjeździe. Potem była Liga Mistrzów, do której awansowaliśmy dzięki zwycięstwu z IFK Goeteborg, z niesamowitą główką Leszka Pisza! Dalej, każdy wie - boje z Blackbourn Rovers w składzie z Alanem Shearerem, Spartakiem i Rosengorgiem i finalnie potyczka w 1/4 z Panathinaikosem. Było na co popatrzeć.


Dziś, od tamtych czasów minęło  z grubsza dwadzieścia lat. Świat poszedł do przodu, jesteśmy nowocześni, postępowi, skołczowani, lifestylowi, socialmediowi. Mamy auta na prąd, buty, które same biegają, tysiąc i jeden diet, oraz pierdyliard odkrywczych zestawów ćwiczeń, które mają zapewnić sterczący z brzucha kaloryfer niczym erekcja Rocco Siffrediego.


I co?


I nadal oglądamy z wypiekami na twarzy tych dwudziestu dwóch facetów ganiających za balonem obszytym skórą (a wróć: supersyntetyczną, profesjonalną piłką). Dziś nasi kopacze przyodziewają piękne, kolorowe obuwie, mające strzelać bramki ala „stadiony świata”. Dymią im od aktywności konta na insta, tłita, fejsiku. Kupują bajeranckie fury, mają wydepilowane nogi, i pachną męską łąką stworzoną przez francuskich kreatorów perfum. 


A mimo to, nie zmieniły się emocje, kontrowersje, nocne warszawiaków rozmowy o każdym meczu, akcji, zawodniku, grze, sędziowaniu. Nadal, z parującymi głowami, prowadzimy nasze amatorskie analizy, w których wszystko wiemy najlepiej, kogo zmienić, kogo wystawić, w jakim zagrać ustawieniu, kto jest od wyjeb*nia, komu pomnik, i że sędzia jest, kur*a, ślepy.


Jestem kibicem Legii Warszawa. To moje miasto, mój klub, moje emocje, moje życie.


Trzecia połowa, czyli dogrywka po karnych będzie regularną, amatorską jatką słowną, barwnie opisującą piłkarskie zmagania naszego CeWuKaeSu (głównie – kto wie, może czasem jakieś inne rodzynki dostarczą tematu „godnego” mojego wirtualnego pióra). To zbiór zdań sklejonych w myśl zasady „okiem kibica”. Nie będzie tu siermiężnych analiz, wertowania statystyk, chłodnych kalkulacji. Nie. Będzie jak w gorączce sobotniej nocy. Czasem chłosta. Czasem pean. Sporo serca ze szczyptą rozumu. Bo piłka nożna to w pierwszej kolejności emocje i brak zdrowego rozsądku. A jeśli jesteś kibicem naj(L)epszego klubu w Polsce, to gorących tematów będzie co niemiara.


Zaręczam jedno: Będzie nieobiektywnie. Cholernie subiektywnie. Masz pełne prawo się ze mną nie zgadzać, dyskutować, polemizować. Możesz też zbić pionę i kiwnąć emotikonową  buźką na znak zgody z przedstawioną tezą. Czas pokaże.


Anse(L)mo.

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.