Grano dzisiaj (24.04). Rewanż z Manchesterem United
24.04.2022 00:00
Ostatni raz legioniści rywalizowali 24 kwietnia 3 lata temu. Wówczas przegrali w Poznaniu z Lechem (0:1). Jedynego gola – w 81. minucie – strzelił Filip Marchwiński z rocznika 2002. Miroslav Radović rozegrał wtedy 389. oficjalny mecz w Legii, dzięki czemu przegonił w liczbie występów Kazimierza Deynę i zajmuje 3. miejsce w klasyfikacji, za Lucjanem Brychczym i Jackiem Zielińskim. Zdjęcia ze spotkania można obejrzeć tutaj. – Wykreowaliśmy więcej okazji strzeleckich, ale zawiodła nas skuteczność. Tym bardziej szkoda, bo mieliśmy kilka naprawdę groźnych szans, które przy odrobinie precyzji powinny wylądować w siatce. Podwójnie boli nas strata punktów. Co innego gdybyśmy zagrali źle, byli znacznie gorsi. Tak jednak nie było – mówił Inaki Astiz.
Dominacja w finale
Nieudana końcówka sezonu 2011/2012 była tym bardziej zaskakująca, że Legia w świetnym stylu wygrała finałowy mecz o Puchar Polski z Ruchem Chorzów (3:0). Żartowano, że "Niebiescy" nie przyjechali do Kielc, bo legioniści kompletnie ich zdominowali, nie przemęczając się, strzelili 3 gole i 15. raz w historii sięgnęli po trofeum.
Pierwszą bramkę zdobył Danijel Ljuboja, drugą – Miroslav Radović, a wynik ustalił – na początku drugiej połowy – Michał Żyro, który wcześniej kilka razy spudłował. I tak był bohaterem, bo asystował przy golach kolegów. – Wróciłem po kontuzji, wypocząłem i czułem się bardzo dobrze – mówił zawodnik. Co więcej, Radović przełamał wtedy serię 23 godzin bez gola. Na trafienie – do momentu spotkania z chorzowianami – czekał 1390 minut.
"Najważniejszy gol w karierze"
Legia pojechała do Krakowa na mecz z Wisłą osłabiona brakiem kontuzjowanych Bartosza Karwana i Sylwestra Czereszewskiego. Przy bramie wjazdowej autokar z legionistami został obrzucony kamieniami. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Na boisku – 24 kwietnia 2002 roku – legioniści przetrwali zaledwie 80 sekund. Wtedy Tomasz Frankowski oszukał Marka Jóźwiaka i efektownym "szczupakiem" pokonał Radostina Stanewa. Nerwy powodowały, że Legia nie mogła złapać odpowiedniego rytmu. Miała trochę szczęścia, bo Frankowski spudłował w idealnej sytuacji, nie trafił do pustej bramki. Po przerwie nastąpiła pobudka, Legia przejęła inicjatywę. Czas upływał, w końcu nadeszła 69. minuta. Nieco przypadku przy zagraniu Aleksandara Vukovicia i piłka odbita od Kazimierza Moskala trafiła do Stanko Svitlicy. Serb popędził na bramkę, przerzucił futbolówkę nad wychodzącym Ivanem Trabalikiem, na stadionie przy Reymonta zapanowała grobowa cisza. Słychać było tylko wiwaty z sektora kibiców Legii, w którym zasiadło 300 osób. Kiedy sędzia zakończył spotkanie (1:1), uradowani piłkarze podbiegli do nich, wzięli w ręce flagi na kijach i paradowali po murawie. Do mistrzostwa brakowało punktu w dwóch meczach, a to oznaczało jedno – berło i korona wracają do stolicy.
– To najważniejszy gol w mojej karierze. Kiedy wbiegliśmy z flagami na murawę, czułem się tak, że nie jestem w stanie tego opisać. To są barwy, a za barwy życie można oddać – radował się Svitlica. - Oglądałem na wideo mecz, po którym piłkarze Wisły świętowali z flagą zdobycie mistrzostwa na naszym stadionie. Marzyłem, że my zrobimy tak samo na ich obiekcie. Udało się, bo chociaż brakuje nam punktu, to jestem spokojny. Jestem tu przyjmowany lepiej niż w Belgradzie. Pozdrawiam kibiców, bardzo im dziękuję. Przepraszam, ale jestem wzruszony – mówił "Vuko". – Nareszcie! Długo czekaliśmy na taki moment. Zbyt długo. Jestem szczęśliwy i pewien, że nikt nam tytułu już nie odbierze – dodawał Jacek Magiera. – Gratuluję Legii. Myślę, że nie uda się już wydrzeć jej mistrzostwa, a właściwie Legia go nie odda. Warszawianie mają w tej rundzie sporo szczęścia, ale też umieją mu pomóc, grając bardzo dobrze – stwierdził Henryk Kasperczak, szkoleniowiec "Białej Gwiazdy" ("Nasza Legia", 18/2002).
Brakujący punkt został zdobyty w domu, przy Łazienkowskiej. Czternaście tysięcy ludzi przybyło na stadion świętować odzyskanie mistrzostwa Polski. Jóźwiak rozgrywał 200. mecz w barwach Legii, dostał oklaski i kwiaty, ale na wielką zabawę trzeba było poczekać około 2 godzin. Legioniści grali ostrożnie, wiedzieli, że remis w zupełności wystarcza. Mecz był nudny, ale na trybunach nikogo to nie obchodziło. Odliczali czas i nie mogli się doczekać chwili, w której kapitan Cezary Kucharski uniesie mistrzowską paterę. Parę tygodni później warszawiacy zdobyli drugi skalp – Puchar Ligi.
Puchar Zdobywców Pucharów
W półfinale PZP w sezonie 1990/1991 Legia trafiła na Manchester United. Zaczęło się świetnie. W pierwszym meczu Legia postawiła się silniejszym przeciwnikom, nie zamierzała poddać się bez walki. Stadion eksplodował, kiedy Jacek Cyzio po podaniu Leszka Pisza zdobył bramkę. Wydawało się, że piękny pucharowy sen może trwać, ale, niestety, szybko nastąpiła pobudka. Arkadiusz Gmur przebiegł całe boisko, by pogratulować strzelonego gola swojemu szwagrowi. Za wszelką cenę chciał wyściskać Cyzia, ale nie zdążył wrócić na swoją pozycję.
Manchester szybko rozpoczął od środka, kilka podań, centra, błąd Zbigniewa Robakiewicza i za sprawą Briana McClaira padło wyrównanie. Szczęście trwało 50 sekund. Jeszcze przed przerwą nie popisał się Marek Jóźwiak, który stracił piłkę na własnej połowie i musiał faulować Marka Hughesa biegnącego w kierunku bramki Legii. Złapał go za koszulkę, ten upadł, a sędzia ukarał Polaka czerwoną kartką. Jóźwiak miał niesamowitego pecha. Przez lata takie faule taktyczne były karane żółtą kartką. Dosłownie kilka dni przed spotkaniem z "Czerwonymi Diabłami" zmieniono wytyczne. Popularny "Beret" był pierwszym zawodnikiem, którego objęły nowe przepisy. Osłabiona Legia, nie dość, że w dziesiątkę, to grająca jeszcze bez pauzującego Macieja Szczęsnego i kontuzjowanych Krzysztofa Budki i Dariusza Kubickiego, nie miała szans na wywalczenie choćby remisu. Po przerwie bramki zdobyli Mark Hughes i Steve Bruce, a losy rywalizacji w zasadzie zostały rozstrzygnięte. Stanęło na wyniku 3:1 dla rywali.
– Dziękujemy Ci Legio – pisał "Przegląd Sportowy" na pierwszej stronie po rewanżu na Old Trafford, który rozegrano 31 lat temu. Dzień przed meczem Wojciech Kowalczyk obchodził imieniny, ale jak zapowiedział, uroczystości z nimi związane przenosi na środę, a najlepszym prezentem będzie zdobyta bramka. O tym, jak wysoko wisiała poprzeczka, świadczyły statystyki. "Czerwone Diabły" nie przegrały na własnym stadionie w europejskich pucharach od 35 lat – z 46 spotkań wygrały 37, a 9 zremisowały. Trybuny, jak zawsze na Wyspach Brytyjskich, wypełniły się po brzegi. Lee Sharpe pokonał Zbigniewa Robakiewicza, a kibice spoglądali na boisko z nadzieją na kolejne bramki. „Robak” bronił jednak wyśmienicie. Prezent imieninowy w końcu sprawił sobie Kowalczyk. Ograł Gary’ego Pallistera, pomknął na bramkę Gary’ego Walsha i sprytnym strzałem między nogami Anglika posłał ją do siatki. Niespełna 45 tys. widzów ucichło w tej jednej chwili, z niedowierzaniem patrząc, jak drużyna z Polski, w koszulkach z białym „ekranem” na klatce piersiowej, zasłaniającym niezgodną z przepisami UEFA reklamę, remisuje 1:1 z ich ukochanym Manchesterem. Tego wyniku Legia nie dała już sobie wyrwać. I choć odpadła z rywalizacji, śmiało można powiedzieć, że odniosła sukces zdecydowanie ponad stan.
A United, po wyeliminowaniu warszawiaków, trafił w finale na Barcelonę, z którą Legia tak dzielnie walczyła rok wcześniej. Anglicy wygrali 2:1 i zdobyli Puchar Zdobywców Pucharów. Znakomita postawa Legii, co warto podkreślić, przyniosła dużą korzyść polskiemu futbolowi. Dzięki 1/2 finału PZP osiągniętemu przez stołeczny zespół odzyskaliśmy jedno miejsce w Pucharze UEFA i znowu mogliśmy wystawić dwie drużyny. Niestety, Legia na kolejny start musiała czekać 3 lata.
Reprezentacyjny debiut Deyny
Dwudziestego czwartego kwietnia 1968 roku reprezentacja Polski w towarzyskim meczu rozegranym w Chorzowie rozgromiła Turcję 8:0. Hat-trickami w tym spotkaniu popisali się Eugeniusz Faber i Włodzimierz Lubański, a po jednym trafieniu dorzucili Bronisław Bula i Janusz Żmijewski. W biało-czerwonych barwach zadebiutowało wtedy czterech piłkarzy: wspomniany Bula, Kazimierz Deyna, Waldemar Folbrycht oraz Zygmunt Maszczyk. Dla Deyny był to początek wielkich sukcesów. Z orłem na piersi zdobył m.in. mistrzostwo i wicemistrzostwo olimpijskie (1972, 1976) oraz medal mistrzostw świata (1974).
Nie dali szans
Dokładnie 67 lat temu piłkarze CWKS nie dali szans Ruchowi Chorzów, wygrywając gładko na Stadionie WP 3:0 po grze, którą prasa określiła mianem koncertowej. Wówczas, po raz pierwszy w historii, klub ze stolicy kraju sięgnął po mistrzostwo oraz Puchar Polski.
Podtrzymanie passy
Zwycięska passa "Wojskowych" na początku rozgrywek ligowych w 1932 roku trwała, choć w meczu z beniaminkiem z Siedlec, drużyną 22 pułku piechoty, długo pachniało sensacją. Legia, grając w kombinowanym składzie z Józefem Kuberą zamiast Alfreda Nowakowskiego, 24 kwietnia odniosła skromne zwycięstwo 1:0 po golu strzelonym przez Henryka Martynę z rzutu wolnego dopiero kwadrans przed końcem spotkania. Trzeba jednak dodać, że siedlecki zespół na starcie sezonu był drużyną nieobliczalną, potrafiącą zarówno wygrać z silnymi przeciwnikami, jak i przegrać ze słabeuszem. Prowadzony silną ręką przez kpt. Kazimierza Hozera klub bez problemów awansował do ligi i zapowiadał się na czarnego konia rozgrywek. Tragiczny wypadek twórcy drużyny 22 pp, do którego doszło w czerwcu, zachwiał jednak karierą tego wojskowego klubu.
Mecz | Sezon | Strzelcy |
2018/2019 |
| |
2014/2015 |
| |
2011/2012 | ||
2001/2002 | ||
1998/1999 | Śrutwa II | |
1995/1996 | Mięciel III, Wieszczycki | |
1992/1993 |
| |
1990/1991 | ||
1982/1983 | ||
1981/1982 | ||
1973/1974 |
| |
1965/1966 | ||
1955 | ||
1949 | ||
1932 | ||
1927 |
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.